Reklama

Weszli na sam szczyt

Niedziela bielsko-żywiecka 27/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Oryginalne nagranie

Film, jaki powstał podczas zimowego wejścia na Everest, ma ogromny walor dokumentalny. Nie ma w nim żadnych „dokrętek”. Wszystkie zdjęcia, które są w nim zamieszczone, były autentycznie kręcone na tej historycznej wyprawie. Większość dźwięków to nic innego jak nasze rozmowy, które prowadziliśmy przez telefony między bazą a poszczególnymi obozami.
Ja ten film widziałem kilkaset razy, ale zawsze budzi on we mnie silne emocje. Gdy niedawno spotkaliśmy się w Karpaczu na uroczystym odsłonięciu pomnika upamiętniającego ekspedycję z 1980 r., wówczas okazało się, jak mocno tkwią w nas wspomnienia z tej wyprawy. Większość z jej uczestników wciąż jest w stanie przypomnieć sobie każdy dzień, jaki tam przeżył. Nie muszę dodawać, że my z Krzysztofem Wielickim dokładnie pamiętamy chwile związane z udanym atakiem na szczyt.

Cały ten majdan

Reklama

Wybierając się zimą na Mount Everest trzeba było być dobrze wyposażonym. Np. o polarze nikt wtedy nie słyszał, więc należało sobie radzić w inny sposób. Z nowości, które są teraz w powszechnym użyciu, dotarły do nas jedynie koszulki przeciwpotne. Przypadało ich po dwie na łebka. Specjalnie na nasze potrzeby zakład w Krośnie przygotował także buty izolowane korkiem. Postawiono na ten materiał, gdyż najlepiej utrzymywał ciepło. W sumie to tej korkowej izolacji było z pięć centymetrów, więc mogę powiedzieć, że dostaliśmy buty na koturnie. Z takich ekstra rzeczy, jakie były na wyposażeniu ekspedycji, wymienię jeszcze jeden goreteksowy namiot. Pożyczyli nam go Amerykanie. Kosztował horrendalne drogo jak na tamte czasy, bo jakieś 150 dolarów. Czuliśmy się za niego wyjątkowo odpowiedzialni. Nie dość, że wnieśliśmy go na przełęcz Południową, czyli do ostatniego obozu, to na dodatek złożyliśmy i znieśliśmy go w dół. Czegoś takiego nikt już teraz nie robi. Kolejny temat to raki. Teraz wpina się je w but, niczym pospolite narty. Żadna filozofia. Wtedy były to raki wiązane. Zawiązanie ich zimową porą w Himalajach trwało pół godziny i skutkowało odmrożeniem palców. Z kolei rozwiązywanie raków to była istna droga przez mękę, więc niektórzy ich zupełnie nie ściągali.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Szczyt pod nogami

Reklama

O 7.15 wyruszyliśmy z bazy. W filmie jest taka sekwencja, w której kierownik ekspedycji Andrzej Zawada mówi: „Jest 14.10, wciąż nie mam wiadomości od dwójki atakującej Everest”. 15 minut później my się zgłaszamy. Andrzej pyta: „Gdzie jesteście”, a wtedy wykrzykujemy: „Na szczycie Everestu”. Oprócz tego dopowiadamy jeszcze, że boimy się zejścia i będziemy uważać. Na szczycie jesteśmy o 14.25. Takie różne ordynacje szczytowe zajmują nam ok. 40 minut. O 15.05 zaczynamy schodzić. Jest luty, zima, więc dosyć wcześnie robi się ciemno. Na szczycie nie używaliśmy tlenu. Postanowiliśmy, że kolejną łączność nawiążemy z bazą z wierzchołka Południowego, a więc po pokonaniu 450 m grani, z czego 80 m w dół. Chcieliśmy mieć za sobą najtrudniejszy odcinek. Gdy dotarliśmy do wierzchołka Południowego, zrezygnowaliśmy z naszego pomysłu. Radiotelefony ważyły wtedy 2, 5 kg i składały się z kilku części, które należało ze sobą zespolić, by uzyskać połączenie. Szkoda było tracić na to czas. Ruszyliśmy więc dalej w dół, tym razem drogą bardziej klasyczną, cały czas granią. W takim początkowym zmroku natknęliśmy się na ciało alpinistki, która zaginęła na Evereście kilka miesięcy wcześniej. Udało się jej zdobyć szczyt jako drugiej Europejce, ale niestety nie zeszła, została na stoku. Na przełęcz Południową doszliśmy ok. 21. Dość szybko jak na panujące tam warunki (przestrzeń wielkości dwóch boisk piłkarskich, pełna olbrzymich głazów) znalazłem namiot i mogliśmy odpocząć. Z namiotu połączyłem się z bazą i w zasadzie powiedziałem kilka zdań: „Jestem w namiocie. Krzysztof dochodzi. Jak dojdzie to się połączy. Jestem zmęczony jak nigdy w życiu”. Krzysiek przyszedł po godzinie. W namiocie zapaliłem maszynkę, więc zrobiła się taka niebieska łuna, dzięki czemu łatwiej znalazł namiot. Później Krzysiek zrobił sobie z niej użytek i ogrzewał nad jej płomieniem zziębnięte nogi. Będąc już w takim półśnie rzuciłem mu tylko: „Krzysiek tylko nie spal namiotu”. Obaj byliśmy tak wymęczeni, że nie myśleliśmy o połączeniu z bazą. Przez to nasze milczenie, w bazie o mało co nie dostali zawału. Potrafię sobie zresztą wyobrazić ich tok myślenia: Krzysiek nie dotarł. Nie ma łączności, to znaczy Leszek czekał na Krzyśka, a że się nie doczekał, więc wyszedł mu naprzeciw i obaj nie wrócili do namiotu. W bazie trwało zatem całonocne wyczekiwanie na telefon. My tymczasem całkiem nieźle wyspaliśmy się i o godz. 9 połączyliśmy się z bazą. Mimo ponad trzech kilometrów w pionie, jakie nas od nich dzieliły, słyszeliśmy jak im kamień spada z serca. Cieszyli się z naszego sukcesu i na dodatek nie powiedzieli nam żadnego złego słowa na temat braku łączności.

Głowa była na karku

Zimowa wyprawa na Everest, wbrew temu, co można myśleć, była starannie przemyślana. Widać to było choćby w racjonalnym podejmowaniu ryzyka. Na atak szczytowy wzięliśmy na przykład po jednej z butli z tlenem. Mieliśmy pełną świadomość tego, że jej zapas nie starczy na drogę powrotną, ale też zdawaliśmy sobie sprawę z konieczności zminimalizowania wagi ekwipunku. A butla z tlenem ważyła, bagatela, 7 kg. Na dodatek, jako inżynierowie, bardzo mocno analizowaliśmy nasze szanse w oparciu o systematyczny monitoring wysokościomierza i zegarka (patrzyliśmy jak szybko zdobywamy wysokość) oraz manometru (na ile starczy nam tlenu) To było bardzo racjonalne zdobycie szczytu. Co by jednak nie mówić, bez odrobiny fantazji i szaleństwa na pewno nic z tego by nie wyszło.

W śpiworze z Sipińską

W głównej bazie nie tylko można było wypocząć, ale i posłuchać najpopularniejszej wokalistki tamtych lat Urszuli Sipińskiej. Jej kaseta szła niemal non stop z radiomagnetofonu „Kasprzak”. Problem w tym, że sprzęt ten dosyć mocno podlegał wahaniom temperatury. Gdy o namiot oparło się słońce, to robiło się w nim naprawdę przyjemnie. Była w nim taka mała inwersja. No bo na polu minus 10, a w namiocie plus 10. Kiedy jednak słońce chowało się za góry, to z plus 10 szybko robiło się minus 10 i Sipińska śpiewała coraz wolniej. No i wtedy padało to słynne hasło: „bierzemy Sipińską do śpiwora”.

Łyse góry

Reklama

Jak mówi się o ośmiotysięczniku, to wyobraźnia podsuwa widok ośnieżonego masywu górskiego. Tak jednak zimą Everest nie wygląda. Jego zachodnia ściana jest bardzo czarna. Świeży śnieg o tej porze roku nie pada, a ten z jesieni zwiewa ze skały bardzo silny wiatr. Dlatego zimą jest tak wiele odkrytych skał. Również południowa ściana Lhotse, którą się podchodzi na przełęcz Południową w miesiącach zimowych wygląda zupełnie inaczej niż w letnich. Zazwyczaj jest ona pokryta dużą ilością śniegu, a gdy myśmy się na niej zjawili, była niczym goła, lodowa szklanka. Dodatkową atrakcją zimowego wspinania są 40-stopniowe mrozy. Jednym słowem zima w Himalajach jest wolna od śniegu.

Kaczka dziennikarska

W rocznicę 30-lecia zdobycia Everestu uczestniczyłem niedawno w okolicznościowym spotkaniu w Krakowie. Tam jeden z dziennikarzy, który chciał jako pierwszy zadać pytanie, wypalił: „Czy Everest był Pana najwyższą górą, jaką Pan zdobył?”. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że tak, bo cóż innego mogłem powiedzieć.

Szczęście trzeba mieć

Przez kilka lat byłem dyrektorem departamentu inwestycji kapitałowej w jednym z banków. Przyjmując do pracy młodych ludzi pytałem ich m.in. o to, czy mają w życiu szczęście. Jeżeli odpowiadali, że nic im się nie udaje, to nie mogli liczyć u mnie na etat. Tych, co przeszli przez sito egzaminacyjne i dołączyli do mojego zespołu uczyłem później chodzić po korytarzu. W banku, w którym pracowałem, korytarze były dość wąskie i gdy zobaczyłem, że idąc ze mną młody człowiek podskakuje pod ścianę i wszystkich przepuszcza, to go strofowałem. Mówiłem mu, że pracownicy departamentu inwestycyjnego tak nie chodzą. My idziemy środkiem i to nam ustępują.
W górach, jak w życiu, podejmując ryzykowane decyzje, szczęście musi ci sprzyjać, by dotrzeć na sam szczyt.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Cud nad Wisłą i modlitwa za wstawiennictwem św. Andrzeja Boboli - zapomniany epizod z 1920 r.

2025-08-13 14:48

[ TEMATY ]

św. Andrzej Bobola

Cud nad Wisłą

modlitwa za wstawiennictwem

zapomniany epizod

Karol Porwich/Niedziela

Św. Andrzej Bobola

Św. Andrzej Bobola

Przed Bitwą Warszawską w lipcu i sierpni 1920 r. w stolicy trwały żarliwe modlitwy za wstawiennictwem jezuickiego męczennika św. Andrzeja Boboli. Jego relikwie, specjalnie przywiezione z Krakowa, były wystawiane na ołtarze i noszone w procesjach, a polscy biskupi zwrócili się z prośbą do papieża o ogłoszenie Boboli patronem kraju. Po zwycięstwie dziękowano mu za orędownictwo. Jednak po II wojnie światowej ten epizod wojny polsko-bolszewickiej został niemal zapomniany. Przypominamy fragment książki Joanny i Włodzimierza Operaczów „Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”.

Bohater wschodniego frontu
CZYTAJ DALEJ

„Bóg was nie uchronił” - pielgrzymi z Radomia walczą z „internetowymi znawcami”, a poszkodowani dojechali na Jasną Górę

2025-08-13 20:18

[ TEMATY ]

pielgrzymka

diecezja radomska

BP Jasnej Góry

Licznie, solidarnie, z tradycją wieków, z paulinami i raz na sto lat tak najkrócej można scharakteryzować pielgrzymki piesze z Radomia, Kalisza, Vranowa i Łomży. Do pieszych dołączali też pielgrzymi rowerowi i biegacze.

Jest już dotychczasowa frekwencyjna rekordzistka - Piesza Pielgrzymka Radomska, a w niej 7 tys. 255 pątników. Po raz 388. dotarł wierny Kalisz. Pątnicy przynoszą ze sobą modlitwę zwłaszcza o nowe powołania kapłańskie i zakonne, za poszkodowanych pątników radomskich. Za 100 lat diecezji dziękowali pątnicy łomżyńscy. Nie zabrakło „Słowaków od paulinów”.
CZYTAJ DALEJ

Biskup polowy: bezpieczeństwa kraju nie mierzy się tylko ilością wojska

2025-08-13 19:48

[ TEMATY ]

bp Wiesław Lechowicz

PAP/Piotr Nowak

Biskup polowy Wojska Polskiego Wiesław Lechowicz

Biskup polowy Wojska Polskiego Wiesław Lechowicz

Bezpieczeństwa i pokoju w ojczyźnie nie mierzy się wyłącznie ilością wojska i jego wyposażeniem, ale również morale całego społeczeństwa – powiedział w środę biskup polowy Wojska Polskiego Wiesław Lechowicz w czasie Mszy św. inaugurującej religijne obchody 105. rocznicy Bitwy Warszawskiej 1920 r.

Bp Lechowicz przewodniczył w środę Mszy św. w intencji ojczyzny w konkatedrze Matki Bożej Zwycięskiej na stołecznym Kamionku, świątyni będącej wotum za zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej 1920 r., nazywanej Cudem nad Wisłą. Z tego kościoła 105 lat temu, 13 sierpnia, wyruszył na front ks. kapelan Ignacy Skorupka, który dzień później poległ w bitwie z bolszewikami pod Ossowem.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję