Ponieważ kawy i herbaty nie słodzę, a gości ostatnio miewałem niewielu i poziom cukru w cukiernicy nie wymagał uzupełnienia, więc narzekania na drożejący i znikający ze sklepów cukier docierały do mnie
jakoś nie całkiem wyraźnie. Było tak jednak tylko do pewnego dnia. Zmuszony koniecznością zakupienia różnych rzeczy - począwszy od spożywczych, aż po gospodarcze - wyruszyłem do jednego z
supermarketów. Zresztą, o tej godzinie można coś kupić tylko tam.
Kiedy przemykałem pośród leniwie przechadzających się osób, kątem oka wychwyciłem niespotykany od lat widok. Aż się wróciłem, choć zwykle w supermarkecie staram się iść tylko do tych działów, w których
szukam czegoś konkretnego - by nie kupować zbędnych rzeczy. Tym razem widok był niezwykły i wróciły wspomnienia sprzed dwudziestu lat. W towarzystwie półek pełnych towarów, rzucała się w oczy ziejąca
pustką połowa jednej „supermarketowej alejki” - miejsce na cukier, wykupiony wskutek proroctw dotyczących cen po 1 maja.
Czas, a właściwie jego brak, nie pozwolił mi stanąć na dłużej i pomedytować nad zjawiskiem. Ale obraz zapadł w pamięci i wracał jeszcze kilkakrotnie. A na jego kanwie rodziło się kilka myśli.
Myślałem więc, że jest to najpierw wyraźna oznaka tego, iż w wymiarze społecznym istnieje mechanizm, o którym warto pamiętać. Jeśli bowiem „demokratyczna większość” pójdzie za pewnymi
głosami, może się okazać, że skutki dotkną wszystkich. Nieważne, czy ktoś słodzi więcej, czy mniej i czy się przejął tymi proroctwami - cukru nie ma dla wszystkich równo, bo większość uwierzyła
przepowiedni.
Zderzamy się w tym wypadku z prawidłowością, która może przynieść gorzkie doświadczenie nie tylko w tak w sumie mało ważnej sprawie, jaką jest słodzenie kawy czy herbaty. Może tak być również w o
wiele poważniejszych sprawach. Dlatego nie powinno dziwić, że Kościół - choć nigdy nie chce nikogo dyskryminować - nie godzi się pokojowo na propagowanie w społeczeństwie niektórych poglądów;
nawet za cenę oskarżenia o nietolerancję. Bo skutki dotykają nie tylko niesprawdzonych albo marnych proroków, lecz całe społeczeństwo. I mam tu na myśli nie tyle poglądy polityczne, co dziedzinę moralną.
Druga refleksja dotyczyła swoistej zbieżności. Chodzi o gorzki czas dla obecnego rządu, który przypieczętowała i zobrazowała gorzkość sklepowych półek. Na tej kanwie odżywał we mnie obraz z Księgi
Apokalipsy, gdzie Bóg woła z nieba, aby widzący połknął księgę ostatecznych wyroków. Kiedy ten posłuszny wezwaniu połyka, choć w jego ustach słodka, wnętrzności napełnia goryczą. Sens tego obrazu jest
taki, iż Boża prawda to nie tylko słowa krzepiące i słowa radości. To także twarda prawda, która zapowiada nieuchronną karę, jeśli nie jest się wiernym prawdzie do końca.
Chyba nikt dziś nie wątpi, że coś z tego proroctwa stało się udziałem rządzących w ostatnich latach. Nie chodzi mi tu o ocenę poszczególnych osób - pozostawiam ją każdemu z osobna. Chodzi jednak
o gorzkie żniwo, jakie przyszło zebrać tym, którzy jeszcze kilka lat temu mieli całkiem słodko w ustach. Chodzi o to, że tam, gdzie nie do końca umie się przełknąć gorzką prawdę, tam też na końcu czeka
gorycz porażki. I wbrew pozorom jest to prawda, która odnosi się najpierw nie do innych i nie tylko do tych „na górze”, lecz do nas.
Pomóż w rozwoju naszego portalu