Ks. Piotr Bączek: - Skąd pomysł, żeby zająć się właśnie taką młodzieżą?
Ks. Józef Walusiak: - Pracowałem kiedyś w parafii Złote Łany - olbrzymie osiedle, gdzie w latach 80. wielu młodych ludzi sięgnęło po narkotyki. Mieszkałem wtedy w bloku. Może właśnie to sprawiło, że młodzi ludzie mieli do mnie większe zaufanie i dostęp. Przychodzili zwłaszcza wieczorami. Uczestniczyłem także w hipisowskiej pielgrzymce na Jasną Górę, gdzie spotkałem grupę z Bielska-Białej. Te osoby poprosiły mnie, abym dla nich zorganizował jakieś spotkania. Nie wiedziałem jeszcze, że wśród nich byli także narkomani. Później oni mnie odwiedzali, czasem spali pod moimi drzwiami, bo byli bezdomni itd. Z czasem te problemy coraz bardziej narastały. I wtedy zacząłem myśleć bardzo i realnie o ośrodku, gdzie ci ludzie mogliby zamieszkać. Najbliższy ośrodek był w centralnej Polsce.
- I to wystarczyło? Po prostu ksiądz, który zainteresował się uzależnioną młodzieżą?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Nie, to za mało. Najpierw zacząłem szukać nie tyle ośrodka, co wiedzy i kwalifikacji w zakresie pomocy osobom uzależnionym. Odbyłem dwuletnie studia z psychoterapii na KUL-u i tam poznałem ks. prof. Cekierę. Razem założyliśmy Fundację „Nadzieja”.
Reklama
- Początki niektórych ośrodków miały burzliwą historię. Czy nie było kłopotów z mieszkańcami, gdy dowiedzieli się o tym, że wśród nich będą mieszkać narkomani?
- Tutaj tych problemów nie było, chociaż w wielu innych domach dla narkomanów poleciały szyby. Może także dlatego, że zanim przybyli pacjenci, przez rok mieszkałem w tym domu sam. Remontowałem go z różnymi ludźmi. Na początku mówiło się, że będzie tu mieszkać trudna młodzież, nawet nie mówiło się słowa „narkomania”. Potem dopiero zamieszkała młodzież. Stało się to jakoś po cichu, spokojnie, nie było żadnych rozbojów, aktów przemocy, kradzieży. Młodzi pojawili się tutaj bez większego rozgłosu. Jest jeszcze jeden ważny aspekt tej sprawy. Od samego początku pokazywaliśmy się w parafii. Tam mówiłem o potrzebie takiego domu, o zagrożeniach młodzieży. Parafianie słuchając zaufali mi, że nie będzie w związku z tym żadnych problemów. W tym względzie wiele pomógł także ks. Sopicki, ówczesny proboszcz Komorowic - starał się pokazywać wiernym, że to będzie dobre, Boże dzieło, a nie jakiś „monar”, gdzie będą leżały na drodze strzykawki.
- Co było największym problemem w związku z tworzeniem ośrodka?
Reklama
- Pierwszym był problem braku środków finansowych. To były czasy, gdy państwo nie dawało specjalnych dotacji, gdyż wtedy tłumaczono, że są ważniejsze problemy niż narkomania, uważano, że narkomania jest sprawą marginalną. Drugi problem to brak kadry. W końcu lat 80. istniało tylko kilka ośrodków dla narkomanów w Polsce i nie było prawie w ogóle przygotowanej kadry. To byli często tzw. neofici, którzy gdzieś tam ukończyli leczenie i potem pomagali ludziom. Czasem też pomagali zwykli nauczyciele, pedagodzy. I tacy zwykli ludzie, pełni dobrej woli, po prostu popełniali błędy, dali się manipulować, czy wykorzystywać. Nie mieliśmy wykwalifikowanej kadry, jeśli chodzi o terapię uzależnień.
- A trudne przeżycia...
- Pamiętam takie, kiedy pragnęliśmy uratować młodego człowieka, który miał lat 16 czy 18. I ktoś taki po miesiącu, po trzech miesiącach, czasem po pół roku odchodzi od nas mówiąc, że on sam sobie poradzi. Dla mnie bolesnym był widok takiego człowieka odchodzącego z plecakiem... Bo wiedziałem, że idzie w śmierć. Potem był telefon np. z MOPS-u, że ten ktoś nie żyje. A chciało się dać mu wszystko: zaangażowanie, pomoc, wyżywienie, ubranie, serce...
- A przeżycia piękne?
- Piękne paradoksalnie wiążą się także z takimi sytuacjami, gdy ktoś u nas terapii nie ukończył. Nie dał rady, zbuntował się. I na przykład po pięciu latach dostajemy telefon, kartkę na święta np. z Anglii czy z Niemiec: Dzięki wam żyję, jestem zdrowy, zdrowa, mam dwójkę dzieci. Dziękuję, że jesteście. To są zawsze wzruszające momenty.
- Jaką metodę stosujecie w terapii?
Reklama
Adam Kasprzyk: - Zajmujemy się człowiekiem jako całością. Jeśli koś brał narkotyki to „zawalił” sobie szkołę, ma problemy prawne, zerwał więzi międzyludzkie. Tym wszystkim zajmujemy się na terapii. Niewątpliwym bogactwem ośrodka jest fakt, że jesteśmy ośrodkiem katolickim. Każdy przychodzący na terapię ma możliwość - nie musi - ma możliwość rozwoju duchowego. Cały czas ks. Józef jest do dyspozycji. Każdego tygodnia chodzimy na Mszę św. niedzielną do parafialnego kościoła. Dwa razy w roku odbywają się rekolekcje, wychodzimy na pielgrzymki całą grupą. W tym wszystkim biorą udział ci, którzy chcą, nikogo nie zmuszamy.
- Jaką osobą powinien być terapeuta?
- Kształcenie terapeuty tak się odbywa, że dopiero po dwóch latach praktyki może on podjąć studia specjalistyczne. Po takim czasie zaczyna się dopiero rozumieć człowieka uzależnionego. Wtedy zaczyna się szkolenie. Jeśli zaś chodzi o zespół ludzi pracujących z uzależnionymi, niewątpliwym bogactwem zespołu jest różnorodność. To pomaga wielowymiarowo spojrzeć na człowieka, na dziecko. Od pracownika żąda się całkowitej abstynencji od wszelkich używek. Nie można przychodzić do dzieci niosąc z sobą zapach papierosów. W przypadku dzieci i młodzieży już palenie nikotyny jest problemem, zapalenie papierosa jest na tyle mocnym dla nich wyzwalaczem, że prowadzi do łamania pozostałych abstynencji. Stąd stawiamy tak wysokie wymagania naszej kadrze. Z pewnością człowiek, który jest terapeutą musi być przekonany, że jest sens żyć na trzeźwo. Inaczej będzie mało wiarygodny.