Reklama

Niedziela na Podbeskidziu

Lina na śmierć i życie

Z 81-letnim Dagobertem Drostem, taternikiem i członkiem Bractwa Jakubowego w Szczyrku rozmawia Mariusz Rzymek.

Niedziela bielsko-żywiecka 24/2021, str. IV

[ TEMATY ]

wywiad

turystyka

MR

Dagobert Drost przy znakowaniu szlaku Jakubowego

Dagobert Drost przy znakowaniu szlaku Jakubowego

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Mariusz Rzymek: Wspinał się Pan z sukcesem w różnych górach. Można z tego wnioskować, że rodzice nie byli domatorami?

Dagobert Drost: Rodzice byli bardzo aktywni. Latem brali udział w spływach kajakowych, a zimą jeździli na nartach. Dziadek od strony mamy był pierwszym wójtem Katowic. Tata walczył w III powstaniu śląskim. Po tym jak jego rodzinny Kędzierzyn przypadł w udziale Niemcom, ewakuował się do Katowic. Tam rodzice się poznali.

Za Niemca siedział w Auschwitz, a za komunistów w Świętochłowicach i Jaworznie. W ubeckich obozach spędził dwa lata. Na odchodne dostał zaświadczenie, że był przetrzymywany zaledwie dwa tygodnie, bo tyle więzili go w Jaworznie. O pozostałym czasie spędzonym w zamknięciu w dokumencie nie było ani słowa. Długo nie mógł dostać roboty, aż w końcu wylądował na kopalni. Zimą jeździliśmy więc do Zwardonia, gdzie pracujący w kopalni górale ciepło nas przyjmowali. To tutaj zaczęło się moje narciarstwo.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Gdzie udał się Pan w swą pierwszą, wielodniową wyprawę?

To były Bieszczady. Pojawiłem się tam jako licealista. Ruszyliśmy szlakiem połonin w pięć osób. Podczas wędrówki widzieliśmy wypalone wioski i mocno uważaliśmy na żmije. Były one prawdziwą plagą. Żeby nie kusić losu spaliśmy w hamakach. Wiele lat później wróciłem w Bieszczady na dwóch kółkach. W ramach rajdu motorowego za bardzo wdepnęliśmy w strefę nadgraniczną. Wyratowało nas to, że mieliśmy mundury instruktorskie komandosów z Kawalerii Powietrznej, dla której prowadziliśmy kurs taterniczy.

Jaka była Pana droga do Klubu Wysokogórskiego w Gliwicach?

W czasopiśmie Turysta pojawił się reportaż o kursie wspinaczkowym. Z zamieszczonych w nim zdjęć nauczyłem się, jak się wiązać i o co chodzi z kluczem zjazdowym (technika zjazdu jedynie z użyciem liny, przyp. red.). Teoretyczną wiedzę wraz z kolegą postanowiliśmy sprawdzić w praktyce. I tak, z zakupioną za oszczędności liną sizalową, znaleźliśmy się na Grani Mięguszowieckiej. Przy zjeździe na przełęcz Wyżnią (2323 m n.p.m.) nabraliśmy pierwszych, poważnych doświadczeń. W dół jeden ze zjazdów liczył siedem, a drugi pięć metrów. Wcześniej przez przypadek trafiliśmy na Henia Furganika, który widząc, że związaliśmy się podwójnie, ostrzegł, że tak nie można, bo przy odpadnięciu, lina urwie się zamiast nas utrzymać.

To był czas takiej dzikiej wspinaczki. Oficjalne papiery na wspinanie zdobyłem przez przypadek. Razem z kolegą postanowiliśmy zrobić Ryskę Marynarza na Wielkiej Wroniej Baszcie w Dolinie Kobylańskiej. Gdy byliśmy na ścianie, nagle zbiegł się tłumek gapiów. Okazało się, że nikt przed nami nie wchodził na nią z użyciem dolnej asekuracji. Jednym z obserwujących był taternik Zdzisław Dziędzielewicz-Kirkin, który po tym wyczynie przyjął nas do Klubu Wysokogórskiego w Gliwicach.

Reklama

Wspinaczka w polskich górach to jeden rozdział w Pana życiu, a drugim są zagraniczne wyprawy. Jak Panu, w czasach komunistycznego reżimu, udawało się wyjeżdżać z kraju?

„Judasze”, aby wyjechać na zagraniczne wspinanie, zapisywali się do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Ci, co nie chcieli „się zeszmacić”, załatwiali to na inne sposoby. I tak wyjazd w Alpy Julijskie udało mi się załatwić za pośrednictwem Polskiego Związku Motorowego, a na Kaukaz za sprawą nawiązania bilateralnych kontaktów naukowych z radziecką uczelnią na Syberii.

Z tamtej wyprawy zapamiętałem, że wbrew naszym „aniołom stróżom”, których zasznurowaliśmy w namiocie, weszliśmy na szczyt nietknięty ludzką stopą. Stojąc już na nim, zrozumieliśmy dlaczego. Daleko, na horyzoncie, widzieliśmy, jak celują w niebo czuby rakiet wojskowych. Gdy wróciliśmy, zadano nam tylko jedno pytanie: „Czy byliśmy na górze?”. Odpowiedzieliśmy twierdząco. Pewnie dlatego podczas odprawy nasze bagaż prześwietlono rentgenem, w wyniku czego zniszczone zostały klisze filmowe.

Wyprawa do ZSRR wiele wtedy nam dała. Z bliska zobaczyliśmy jak wygląda tam życie. A, że byliśmy buńczuczni, nie obyło się bez konfrontacji. „Ścieliśmy się” z sowieckimi oficerami, którzy wyrzucili nas z przedziału wagonowego. Na odchodne rzucili tylko: „Za dwa dni macie następny pociąg”. Zacząłem wtedy głośno pomstować na socjalistyczną przyjaźń i po chwili znaleziono nam inne miejsca. Zaliczyliśmy też dezynfekcję, która miała podróżnych chronić przed cholerą. Tak się złożyło, że akurat jak wjechaliśmy na teren ZSRR, wybuchła ona w sowieckich republikach nad Morzem Czarnym. Wszystkich podróżnych profilaktycznie potraktowano wtedy środkami dezynfekcyjnymi. Lano wszędzie. Po twarzach, ubraniach, plecakach.

Reklama

W Kijowie również moja antysowiecka natura dała o sobie znać. Przewodniczkę spytałem, gdzie jest plac, na którym marszałek Piłsudski odbierał defiladę zwycięstwa od polskich żołnierzy w 1920 r. Po Kaukazie przyszły kolejne wyprawy wysokogórskie, m.in. w Dolomity i Alpy.

Wielu taterników wspomina o momentach próby, o chwilach, w których doświadczyli wsparcia płynącego z niebios. Czy miał Pan okazję tak namacalnie odczuć „palec” Pana Boga?

Wraz z kolegą wspinałem się w Galerii Gankowej. Zaczęło się ćmić i nie było szans na szybkie zakończenie trasy. Nie chciałem nocować „na wisząco”, więc zapadła decyzja o zjeździe w dół. W trakcie drogi powrotnej partner zasłabł i zaczął wypadać z klucza zjazdowego. W końcu zawisł głową w dół, a lina oplotła go za jedną nogę i to tylko dlatego, że zahaczyła się na bucie o haczyki od sznurowadeł.

Chyba mój Anioł Stróż podpowiedział mi, żebym z części liny zrobił lasso i zarzucił ją na bezwładnie dyndającą drugą nogę. Cel znajdował się w odległości 10 m ode mnie. Szansa jedna na milion, ale udało się. Na dodatek w momencie, w którym lasso zacisnęło się na jego nodze, puściła ta część liny, która trzymała się za haczyki od sznurowadeł. Wszystko skończyło się dobrze, choć na zdrowy rozsądek, nie miało prawa tak się stać.

Ja jestem ze starej szkoły taternickiej, a ona mówiła, że lina wiąże wspinaczy na śmierć i życie. Teraz, niestety, to się zmienia. Teraz króluje doktryna wojskowa. Najpierw zwycięstwo, a później zbieranie rannych i trupów.

Po raz ostatni kiedy się Pan wspinał?

W wieku 70 lat pożegnałem się z Tatrami wspinaczką na Zadni Mnich (2172 m n.p.m.). Wszedłem tam wraz z żoną. To była taka moja podróż sentymentalna, bo w tamtej okolicy ukrywałem się przez miesiąc w stanie wojennym. Spałem w kolebie (naturalny okap utworzony przez duże głazy). Od tego czasu mocno jednak ubyło mi sił. Teraz jak wracam do domu z chlebem, a mam stromo pod górkę, to muszę po drodze robić dwa obozy pośrednie. Na szczęście z dodatkowego tlenu nie korzystam.

2021-06-08 12:34

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Beskid Sądecki: ze Starego Sącza do Krościenka

Niedziela rzeszowska 29/2014

[ TEMATY ]

turystyka

MAGDA I MIREK OSIP-POKRYWKA

Przebieg trasy: Stary Sącz – Przysietnica – Wielka Przehyba – Przehyba – Skałka – Przełęcz Przysłop – Dzwonkówka – Krościenko nad Dunajcem
Orientacyjny czas na przebycie: 8-9 h
Długość trasy: 30 km
Oznaczenie trasy: Poza znakami PTTK, na całej trasie są oznaczenia papieskie: kwadrat składający się z przylegających trójkątów żółtego i białego, czasami występuje również żółta sygnaturka krzyża na niebieskim tle.
Skala trudności: średnio trudny

W związku ze zbliżającym się dniem św. Kingi (24 lipca) zapraszamy na szlak papieski do Beskidu Sądeckiego. To niewielkie malownicze ogniwo w Karpatach Zachodnich składa się z dwóch pasm górskich: Pasma Radziejowej i Pasma Jaworzyny. Karol Wojtyła wędrował kilkakrotnie po Beskidzie Sądeckim w latach 1955-71. Trasa ze Starego Sącza do Dunajca zyskała szczególnie na znaczeniu, gdy Papież wspominał ją w ramach tzw. Powtórki z geografii podczas kanonizacji św. Kingi w Starym Sączu w czerwcu 1999 r. Nasza wędrówka rozpoczyna się przed klasztorem Klarysek [0,00 h]. Św. Kinga urodziła się 5 marca 1234 r. w Esztergom jako Kunegunda, córka króla węgierskiego Beli IV i Marii z rodu Laskarisów. Zaręczona przez rodzinę z księciem sandomierskim Bolesławem, późniejszym królem Bolesławem Nieśmiałym, a zapatrzona w ideały św. Franciszka z Asyżu i św. Klary, wstąpiła w szeregi III zakonu św. Franciszka i za zgodą Bolesława postanowiła zachować dziewictwo w małżeństwie. Po śmierci męża zamieszkała w Sączu, gdzie całkowicie oddała się sprawom regionu i ludzi. Ufundowała klasztor Sióstr Klarysek, a następnie sama wstąpiła do zakonu. Zmarła 24 lipca 1292 r. W przekonaniu o jej świętości pochowano ją w kaplicy klasztoru. 16 czerwca 1999 r. w Starym Sączu papież Jan Paweł II ogłosił Kingę świętą. Pamiątki związane zarówno z osobą św. Kingi, jak i św. Jana Pawła II można obejrzeć w przyklasztornym Domu Kingi. Wart obejrzenia jest też klasztorny kościół pw. Świętej Trójcy. Z klasztoru przechodzimy pod polowy Ołtarz Papieski – jedyny taki obiekt w Polsce, zachowany w swoim pierwotnym kształcie i miejscu [0,15 min]. Znajduje się tu niewielka, ale arcyciekawa Sala Pamięci Jana Pawła II. Spod ołtarza wyruszamy na zachód w stronę osiedla Lipie, a następnie 6 km drogą asfaltową, z której już możemy podziwiać rozległą panoramę na pasmo Radziejowej. Tak docieramy do przysiółka Przysietnicy – Wyśnie Domy [2,10 min], pod rozłożystą lipę z kapliczką. Idziemy wyżej, by przed wejściem w las zobaczyć panoramę Starego Sącza. Żółtym szlakiem, do którego dołącza niebieski, a później czerwony, wśród lasów bukowych i sosnowo-świerkowych, po 3 godzinach dochodzimy na Wielką Przehybę (1191 m n.p.m.) [5,20 min]. Niebieskim szlakiem zaraz dotrzemy do osławionego schroniska PTTK [5,40 min]. W latach 1959-71 bywał w nim regularnie Karol Wojtyła. Tamten budynek niestety spłonął, obecny pochodzi z 1998 r. Kontynuujemy marsz szlakiem czerwonym, dochodząc do jednego z najciekawszych punktów widokowych na trasie. To wzniesienie Skałka (1163 m n.p.m.) [6,10 min]. Żeby zobaczyć malowniczą panoramę Pasma Radziejowej trzeba zejść ze szlaku na prawo i wejść na grzbiet Rokity. Po kolejnej godzinie wchodzimy na Przełęcz Przysłop (840 m n.p.m.) [7,15 min]. W tym rejonie 5 marca 1955 r. zabłądziła o zmroku grupa narciarzy z ks. Karolem Wojtyłą. Zanocowali w przypadkowym szałasie, a rano udali się do schroniska na Przehybie. Przed zejściem do Krościenka czeka nas jeszcze na trasie Dzwonkówka (983 m n.p.m.) [7,40 min] z polaną z rozwidleniem szlaków, skąd pięknie widać Małe Pieniny oraz grzbiet Pasma Radziejowej ze Skałką i Przehybą. Mijając dalej przełęcz Siodełko (782 m n.p.m.), zalesiony szczyt Groń (803 m n.p.m.) i szczyt Stajkowa (706 m n.p.m.) dochodzimy do Krościenka [9,10 min] od strony uzdrowiskowej dzielnicy Zawodzie. Będąc już w Krościenku można się wybrać na niezwykle malowniczy spływ flisacką tratwą po przełomach Dunajca.
CZYTAJ DALEJ

XXXVI OTK. Na teologicznym szlaku

2025-11-20 18:50

[ TEMATY ]

diecezja świdnicka

olimpiada teologii katolickiej

OTK

ks. Mirosław Benedyk/Niedziela

24 uczniów II LO w Wałbrzychu wzięło udział w I etapie XXXVI Olimpiady Teologii Katolickiej

24 uczniów II LO w Wałbrzychu wzięło udział w I etapie XXXVI Olimpiady Teologii Katolickiej

XXXVI Ogólnopolska Olimpiada Teologii Katolickiej stała się ważnym wydarzeniem dla młodzieży z diecezji świdnickiej, która chętnie włączyła się w tegoroczne zmagania. Uczniowie szkół ponadpodstawowych z naszego regionu mierzą się z tematyką edycji zatytułowanej „Chrzest i misja św. Ottona z Bambergu”, zgłębiając misyjne posłanie Kościoła oraz znaczenie chrztu jako fundamentu życia chrześcijańskiego i osobistej relacji z Chrystusem.

W bieżącym roku szkolnym głównymi organizatorami Olimpiady są Wydział Katechetyczny Kurii Diecezji Szczecińsko-Kamieńskiej oraz Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Jak informuje ks. dr Damian Mroczkowski z Wydziału Katechetycznego Świdnickiej Kurii Biskupiej, olimpiada należy do największych rywalizacji przedmiotowych w Polsce i co roku bierze w niej udział kilka tysięcy uczniów szkół ponadpodstawowych.
CZYTAJ DALEJ

Po raz pierwszy 10 katolickich biskupów-stulatków

2025-11-21 16:15

[ TEMATY ]

biskupi

100 lat

Vatican Media

Emerytowany biskup Montauban w południowej Francji, Jacques de Saint-Blanquat, obchodzi 21 listopada swoje setne urodziny. Tym samym, po raz pierwszy w Kościele katolickim będzie dziesięciu biskupów w wieku co najmniej 100 lat. Według aktualnych statystyk Kościół liczy 5,5 tys. biskupów.

Najstarszym biskupem jest obecnie 103-letni José de Jesus Sahagún de la Parra, emerytowany biskup Ciudad Lázaro Cárdenas, a wcześniej przez 24 lata biskup Tuli w Meksyku. Jest najstarszym biskupem-seniorem Kościoła katolickiego na świecie od lata 2022 roku. Jest też jednym z czterech ostatnich żyjących Ojców Soboru Watykańskiego II (1962-1965) i ostatnim, który uczestniczył w jego otwarciu w październiku 1962 roku. Meksykanin jest księdzem od 79 lat i biskupem od 64 lat. 1 stycznia hierarcha skończy 104 lata.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję