Reklama

Nie likwidujmy, wychowujmy!

Zamknięcie szkoły to rozerwanie istniejącej wspólnoty. „Zabieracie nam cząstkę nas” - taki napis trzymali podczas pikiety uczniowie z gimnazjum w Tarnobrzegu. O likwidacji szkół nie powinna przesądzać arytmetyka. Tym bardziej że mamy falę likwidacji szkół, ale i falę agresji wśród młodzieży. Gdzie miejsce na wychowanie?

Niedziela Ogólnopolska 18/2012, str. 34-35

Bożena Sztajner/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Polityka społeczna w Polsce przypomina rozbite na kawałki zwierciadło, którego rząd nawet nie próbuje posklejać, by się przyjrzeć społeczeństwu. Można odnieść wrażenie, że postrzega problemy fragmentarycznie. A przecież niezbędny jest bilans społecznych zysków i strat wszystkich podejmowanych decyzji. Nie można nie zauważać, że między decyzjami istnieje współzależność.

Duszenie samorządów

Reklama

Coraz więcej zadań przerzuca się na samorządy, nie zapewniając odpowiednich środków na realizację tych zadań. Tak jest nie tylko ze służbą zdrowia, ale z kulturą, oświatą. Subwencje oświatowe z budżetu państwa „na ucznia” są za małe, by utrzymać szkoły z niewielką liczbą uczących się dzieci. Utrzymanie takich placówek przekracza możliwości finansowe zwłaszcza biednych gmin. Nieważny jest nawet fakt, że w jakiejś miejscowości szkoła pełni jednocześnie rolę jedynej placówki kulturalnej, miejsca zebrań i lokalu do głosowania. Kultura już dawno zeszła na daleki plan, a wybory odbywają się tylko co 4 lata.
W Warszawie nikt się nie przejmuje, że na Żuławach dzieci dowożone są do szkoły po 18 km. Już wiele lat temu należało zmienić zasady podziału subwencji oświatowej, tak aby gminy o małych dochodach otrzymywały wyższe wsparcie. Rząd Tuska niezmiennie obiecywał wyrównywanie szans w oświacie, ale szkoły są zamykane, a rząd nadal jest na etapie obiecywania dyskusji na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Uzależnia decyzje od wyników konsultacji. Czas biegnie, a decyzji nie ma.
- Najłatwiej przykręcić śrubę samorządom, bo te przecież nie zastrajkują - przyznał prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz i stwierdził, że w Polsce samorządy nie mają żadnego wpływu na tworzenie prawa. Jednak gdy minister finansów Jacek Rostowski usiłował narzucić w kwestii deficytu budżetowego reżim, który sparaliżowałby lokalne inwestycje, w zeszłym roku samorządy wielkich miast po raz pierwszy zaprotestowały razem. Udało im się wreszcie przemówić jednym głosem, niezależnie od politycznych uwikłań. Coraz donośniej słychać też głos Marka Wójcika - przewodniczącego Związku Powiatów Polskich. Jednak ciągle są to głosy wołających na pustyni. Bezradni są również rodzice, którzy choć w akcie desperacji okupują szkoły, blokują ulice, demonstrują oburzenie na sesjach samorządów, nie zawsze bywają skuteczni. Protestując lokalnie, działają w rozproszeniu. To nie górnicy, którzy - zorganizowani przez związki zawodowe - przyjeżdżają pod Urząd Rady Ministrów i bijąc o bruk kaskami i kilofami, załatwiają swoje roszczenia.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Numerek w dzienniku

Reklama

Samorządy nie radzą sobie finansowo, stąd dramatyczne szukanie oszczędności. Zamykanie i łączenie szkół to nie są decyzje, które wzięły się z sufitu. Wiceminister edukacji Joanna Berdzik tłumaczy, że o zamykaniu szkół powinno się mówić w kontekście demografii. Od 2005 r. liczba uczniów zmniejszyła się o milion. Dodajmy - i mniejsze płyną dotacje. Szkoły dobija demografia i ekonomia. Od 2007 r. zamyka się coraz więcej szkół. Jak oblicza Związek Nauczycielstwa Polskiego, w tym roku pod nóż może ich pójść nawet tysiąc.
Mniej boli, gdy szkoły zamyka się w Warszawie, Poznaniu, Łodzi i Wałbrzychu, gdzie placówek oświatowych jest więcej, a do szkół łatwiej dojechać. Gorzej jest na wsiach. W powiecie pleszewskim od 1999 r. liczba uczniów zmniejszyła się o 1400. Władze tłumaczą, że muszą połączyć trzy szkoły zawodowe w jedną, ponieważ na utrzymanie szkolnych placówek brakuje im 3,7 mln zł. Pytanie tylko, czy poupychanych w zatłoczonych klasach uczniów, którzy będą numerkami w dziennikach szkolnych, uda się dobrze nauczyć i wychować? Wątpliwe.
W przeładowanych szkołach bywają klasy z 36 uczniami, nieraz trzeba dostawiać krzesła, bo brakuje miejsca do siedzenia. Trudno w takich klasach prowadzić zajęcia lekcyjne i wychowawcze. Nie ma mowy o indywidualnym podejściu do ucznia.
W dodatku w ramach koncepcji integracyjnej, która co do zasady jest słuszna, do klas rozbrykanej szkoły powszechnej włącza się coraz częściej uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Dla nich nauczyciele muszą przygotowywać odrębne programy nauczania, uwzględniające różnego typu dysfunkcje wychowanków. Taka jest idea. Ale by mogła być właściwie realizowana, klasy muszą być mniej liczne, a praca wychowawcza na wysokim poziomie. Inaczej idea pozostanie pozycją odfajkowaną w ministerialnych programach, a dzieci niepełnosprawne wrócą do szkół specjalnych z poczuciem krzywdy, wykluczenia, wycofane społecznie.
Jednak rządzące elity mało to obchodzi. Dzieci VIP-ów uczęszczają do prywatnych, elitarnych szkół. Są to najczęściej małe, kameralne placówki, o klasach liczących po 12-18 osób. Zostawmy już fakt, że tam nauczyciel może otrzymać więcej godzin na realizację programu. Ciekawostką jest to, że w programie szkolnym znalazła się opieka psychologa i zajęcia, podczas których diagnozuje się problemy młodzieży, uczy asertywności, metod radzenia sobie ze stresem i rozładowywania agresji. Tymczasem w szkołach powszechnych fala agresji przybiera na sile.
Z danych policji z 2011 r. wynika, że przestępstw w gimnazjach i podstawówkach przybywa, a sprawcy są coraz młodsi i bardziej brutalni. Liczba zgłoszonych policji przez szkoły wymuszeń i rozbojów przez ostatnie 2 lata prawie dwukrotnie wzrosła. - Czy nie można dać szansy mniejszym klasom, w których łatwiej nauczać i wychowywać? - pyta publicznie Antoni Szymański, członek Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu ds. Rodziny. Niż demograficzny może stać się przecież okazją, aby więcej czasu poświęcić tej zaniedbanej wychowawczo młodzieży.

Skąd brać szeryfów?

Każdy dzień przynosi informacje o nieszczęściach w rodzinach niewydolnych wychowawczo, o ofiarach przemocy. Wiele rodzin nie radzi sobie z biedą, bezrobociem, uzależnieniami. Najbardziej poszkodowane są dzieci. One często nie znają innej reakcji na stres niż użycie siły.
Z badań przeprowadzonych wśród gimnazjalistów przez zespół z Instytutu Neurologii i Psychiatrii w Warszawie wynika, że co 3. żyje w domu, w którym dość często dochodzi do kłótni, a ok. 1/6 badanych spotyka się z przemocą fizyczną i konfliktami związanymi z piciem alkoholu przez rodziców. Poważnym źródłem zagrożeń dla rozwoju nastolatków jest niestabilność życia rodzinnego.
Agresję promują filmy, internet, gry komputerowe, grupy rówieśnicze. Czymże innym są „ustawki”, w których bójki toczą między sobą poszczególne klasy, szkoły czy całe lokalne środowiska. Szerzy się prawo silniejszego. W narzucanym przez media kulcie konsumpcji, gdzie o wartości człowieka przesądzają gadżety, supernowoczesna elektronika i atrakcyjne ciuchy, dzieci z biednych rodzin czują się gorsze, bo wstydzą się biedy. Jednak uczniowie zaniedbani wychowawczo pochodzą również z rodzin zasobnych, najczęściej z takich, w których zajęci karierą rodzice nie mają dla nich czasu. Nauczyciele skarżą się, że na wywiadówki przychodzi tylko 20 proc. rodziców!
Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji informuje o coraz niższym wieku sprawców przestępstw, dokonywanych z dużą dozą agresji. Stwierdza też, że przestępstw z użyciem przemocy dopuszcza się coraz więcej dziewcząt! W ciągu ostatnich 2 lat o 93 proc. zwiększyło się zjawisko rozbojów wśród młodzieży, o ponad połowę wzrosły przestępstwa narkotykowe, prawie o połowę liczba bójek i pobić. W opinii socjologa prof. Mariusza Jędrzejki, młodzież obserwuje i naśladuje świat dorosłych. Bierze z niego, co chce. Profesor twierdzi, że gry komputerowe są przesycone agresją. Dodajmy, że również filmy fabularne i internetowe wrzutki.
Młodzi - często by zaimponować otoczeniu - naśladują kryminalne występki dorosłych, filmują akty przemocy wobec kolegów i wrzucają do sieci. Policja zna przypadki, gdy grupa nastolatków, która przyglądała się gwałtowi w klasie, zamiast odpowiednio zareagować, nagrała film, a potem jako pornografię sprzedawała go w szkole kolegom po 10 zł. Młodzi świetnie wyczuli, że finanse stały się głównym czynnikiem kreującym obowiązującą dziś wizję świata.
Istnieje parę mitów na temat przemocy wśród dzieci, np. ten, że agresor to osoba z marginesu, ktoś najgorszy. Okazuje się, że ci, którzy są agresorami, są także ofiarami - twierdzą psycholodzy. To osoby, które nie zdają sobie sprawy, na czym powinno się budować relacje międzyludzkie. Nie wiedzą, że to nie agresja jest warunkiem tego, by czuć się lepszym. Trzeba ich tego nauczyć. Jeżeli nie zrobi tego dom, powinna to zrobić szkoła. W przeciwnym razie przegrają życie.
Są uczniowie, którzy potrafią sterroryzować klasę, a nawet całą szkołę, a szkoła nie jest przygotowana do pracy z takimi uczniami, mimo monitorujących kamer i firm ochroniarskich. Mówi się, że dziś nauczyciel powinien być szeryfem, przywódcą stada. 81,2 proc. nauczycieli to kobiety - wynika z danych Ministerstwa Edukacji Narodowej. Skąd brać szeryfów? Tylko niewielu uczniów starszych klas gimnazjum dostrzega w nauczycielach swoich mentorów. Ale też w trakcie nauki wzrasta liczba uczniów, którzy agresywnie odnoszą się do nauczycieli. - Ten wynik świadczy o poważnych trudnościach nauczycieli w utrzymaniu dyscypliny. Wskazuje na brak umiejętności porozumiewania się uczniów i nauczycieli w sytuacjach konfliktu - twierdzi Krzysztof Ostaszewski, współautor badań.

Na krótką metę

Ilona Rzemieniuk ze Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom z Ukrytymi Niepełnosprawnościami, świadczącego pomoc dzieciom, które otrzymują wskazania do nauczania specjalnego, zaznacza, że dzieci te nie muszą trafiać do szkół specjalnych. Wystarczy, że będą w specjalny sposób prowadzone w szkołach masowych. Są to bowiem dzieci w normie intelektualnej, mające kłopoty z funkcjonowaniem w grupie. Problem w tym, że nauczyciele w szkołach publicznych nie są przygotowani do pracy z takimi dziećmi. - Wynika to z błędnego założenia, że do szkół publicznych będą chodziły tylko dzieci zdrowe, grzeczne i zdolne. Dlatego nie ma tam najczęściej pedagogów specjalnych ani psychologów - komentuje Rzemieniuk.
Szef gdańskiej oświatowej Solidarności Wojciech Książek, były wiceminister w MEN, ostrzega, że likwidowanie szkół świadczy o krótkowzroczności decydentów. Przecież - w związku z wprowadzeniem obowiązku szkolnego dla sześciolatków od 2014 r. - za dwa lata szkoły będą musiały przyjąć dużą grupę uczniów i zacznie się ogromny problem. - Dwa roczniki rozpoczną naukę, klasy będą przeładowane i dzieci zostaną zmuszone do nauki na dwie zmiany. Fala ta trafi najpierw do podstawówek, potem do gimnazjów i szkół średnich. Już dzisiaj po liczbie zgłoszonych szkół do likwidacji widać, że samorządy, tłumacząc się pustkami w samorządowej kasie, nie uwzględniają dłuższej perspektywy. Karolina i Tomasz Elbanowscy, inicjatorzy akcji „Ratuj Maluchy”, ostrzegają, że reforma edukacji, podobnie jak likwidacje szkół wprowadzane w pośpiechu, bez spójnego planu, służą nie uczniom, lecz finansowym oszczędnościom. Ucznia zgubiono gdzieś po drodze.

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Rozważania na niedzielę bp. Andrzeja Przybylskiego: Uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła

2025-06-27 12:36

[ TEMATY ]

rozważania

bp Andrzej Przybylski

BP KEP

Każda niedziela, każda niedzielna Eucharystia niesie ze sobą przygotowany przez Kościół do rozważań fragment Pisma Świętego – odpowiednio dobrane czytania ze Starego i Nowego Testamentu. Teksty czytań na kolejne niedziele w rozmowie z Aleksandrą Mieczyńską rozważa bp Andrzej Przybylski.

Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Umieszczano go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wchodzących do świątyni prosił o jałmużnę. Ten, zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę. Lecz Piotr, przypatrzywszy się mu wraz z Janem, powiedział: «Spójrz na nas!» A on patrzył na nich, oczekując od nich jałmużny. «Nie mam srebra ani złota – powiedział Piotr – ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!» I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. A on natychmiast odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, chodząc, skacząc i wielbiąc Boga. A cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. I rozpoznawali w nim tego człowieka, który siedział przy Pięknej Bramie świątyni, aby żebrać, i ogarnęło ich zdumienie i zachwyt z powodu tego, co go spotkało.
CZYTAJ DALEJ

Fałszywe dane, realne szkody. Czyja to jest operacja?

2025-06-29 16:20

[ TEMATY ]

felieton

Samuel Pereira

Materiały własne autora

Samuel Pereira

Samuel Pereira

„Hahaha, info o fałszowaniu wyborów oparli na analizie wykonanej po pijaku jakiegoś gościa z Wykopu oraz na analizie typa, który NIE jest pracownikiem uczelni” – napisała w mediach społecznościowych jedna z internautek (@szef_dywizji), odnosząc się do informacji portalu money.pl, który ujawnił, że dr Kontek, który „zbadał anomalie wyborcze” nie jest pracownikiem SGH, mimo iż „w doniesieniach mediów przedstawiany jest jako pracownik uczelni”. Czytając tę informację, jak i komentarz miałem poczucie, że wcale nie jest mi do śmiechu i w sumie nam wszystkim generalnie też nie powinno.

Pal sześć sam wątek uczelni, przerażające jest to, co przedstawił dr Kontek, a raczej skutki tej co najmniej „niedokładnej” pracy. Jego „analizy” stały się źródłem fali artykułów, materiałów prasowych, telewizyjnych i radiowych oraz komentarzy w mediach i socialmediach, które w oparciu o jego teorie podważały wybór ponad 10 mln polskich obywateli. Profesor Szkoły Głównej Handlowej Tomasz Berent już wypunktował wątpliwą analizę statystyczną dr. Kontka dotyczącą „anomalii wyborczych”. „Pomijając na chwilę kwestię Twojego sposobu identyfikacji komisji, w których mogło dojść do nadużyć i sposobu dokonywanych przez Ciebie korekt (obie niestety bardzo wątpliwej jakości), musiałeś przecież wiedzieć, że wyniki takiej jednostronnej analizy są po prostu bezwartościowe” - napisał w opublikowanym liście. „Zaszokowała mnie treść Twego wywodu. Skwantyfikowałeś bowiem jedynie liczbę głosów, które mogły być nieprawidłowo alokowane Karolowi Nawrockiemu. Odwrotnego scenariusza w ogóle nie wziąłeś pod uwagę” – zauważył prof. Berent, docierając do sedna skandalu: „Problem w tym, że Twoje wyniki nie są też wiarygodne statystycznie. Nie mogą być zatem żadnym sygnałem, które wymaga bliższego zbadania”.
CZYTAJ DALEJ

Fałszywe dane, realne szkody. Czyja to jest operacja?

2025-06-29 16:20

[ TEMATY ]

felieton

Samuel Pereira

Materiały własne autora

Samuel Pereira

Samuel Pereira

„Hahaha, info o fałszowaniu wyborów oparli na analizie wykonanej po pijaku jakiegoś gościa z Wykopu oraz na analizie typa, który NIE jest pracownikiem uczelni” – napisała w mediach społecznościowych jedna z internautek (@szef_dywizji), odnosząc się do informacji portalu money.pl, który ujawnił, że dr Kontek, który „zbadał anomalie wyborcze” nie jest pracownikiem SGH, mimo iż „w doniesieniach mediów przedstawiany jest jako pracownik uczelni”. Czytając tę informację, jak i komentarz miałem poczucie, że wcale nie jest mi do śmiechu i w sumie nam wszystkim generalnie też nie powinno.

Pal sześć sam wątek uczelni, przerażające jest to, co przedstawił dr Kontek, a raczej skutki tej co najmniej „niedokładnej” pracy. Jego „analizy” stały się źródłem fali artykułów, materiałów prasowych, telewizyjnych i radiowych oraz komentarzy w mediach i socialmediach, które w oparciu o jego teorie podważały wybór ponad 10 mln polskich obywateli. Profesor Szkoły Głównej Handlowej Tomasz Berent już wypunktował wątpliwą analizę statystyczną dr. Kontka dotyczącą „anomalii wyborczych”. „Pomijając na chwilę kwestię Twojego sposobu identyfikacji komisji, w których mogło dojść do nadużyć i sposobu dokonywanych przez Ciebie korekt (obie niestety bardzo wątpliwej jakości), musiałeś przecież wiedzieć, że wyniki takiej jednostronnej analizy są po prostu bezwartościowe” - napisał w opublikowanym liście. „Zaszokowała mnie treść Twego wywodu. Skwantyfikowałeś bowiem jedynie liczbę głosów, które mogły być nieprawidłowo alokowane Karolowi Nawrockiemu. Odwrotnego scenariusza w ogóle nie wziąłeś pod uwagę” – zauważył prof. Berent, docierając do sedna skandalu: „Problem w tym, że Twoje wyniki nie są też wiarygodne statystycznie. Nie mogą być zatem żadnym sygnałem, które wymaga bliższego zbadania”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję