Tak mówi Pan, twój Odkupiciel, Święty Izraela: «Ja jestem Pan, twój Bóg, pouczający cię o tym, co pożyteczne, kierujący tobą na drodze, którą kroczysz. O gdybyś zważał na me przykazania, stałby się pokój twój jak rzeka, a sprawiedliwość twoja jak morskie fale». (Iz 48, 17-18)
Chcielibyśmy być co prawda wolni od grzechu, ale nie po to, żeby oddać swe życie Panu na własność [149], tylko żeby nadal żyć dla siebie w samozadowoleniu, w samozwańczej prawości. Mieć argument, któremu Bóg nie mógłby się oprzeć, swoisty talon z zasługami do zrealizowania [150]. To się oczywiście nie uda.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie potrafię, Jezu, być takim Twoim przyjacielem, na jakiego zasługujesz. Ale będę nim za Twoją zgodą.
A tymczasem Jezus znosi (łac. tollit) nasze grzechy. I należy rozumieć to słowo w jego potrójnym znaczeniu.
Reklama
1) Znosi, czyli toleruje: pomimo ich wystąpienia, nie odrzuca człowieka. Pozwala skruszonemu do Siebie przystąpić. On wie, że dopóki ktoś nie zdejmie z nas brudu grzechu, my nigdy nie odważymy się i nie zdołamy przystąpić i przyjaźnić się ze Świętym [151]. Dopóki dominują w naszym umyśle przekonania podstawowe dotyczące naszej winy i niegodności, i nie zostaną one zrównoważone prawdą o przekreśleniu ich i zgładzeniu, po prostu unieważnieniu przez Chrystusa, nie zdołamy ruszyć się z miejsca i wyjść z dziury, w której ukryliśmy nasz talent. Jak pięknie określił to w kazaniu bożonarodzeniowym jeden z Braci Jerozolimskich, Chrystus przybywa do nas z prezentami: daje każdemu z nas mieszek wypełniony po brzegi miłosierdziem. Możemy nim zapłacić za nasze nieprawości i ono odkupuje od Ojca nasze papiery dłużne, aby je spalić.
2) Znosi je, czyli ponosi je za nas. Bierze je dobrowolnie na Siebie [152]. Będąc suwerennym Panem, w dodatku wzgardzonym przez nas w odpowiedzi na Jego dobroć, nie musi (a nawet, po prawdzie: nie powinien) nam ich wybaczać, ale On chce [153]. I właśnie dlatego, że wcale nie musi nas ratować przed karą – śmiercią wieczną, w tym okazuje się Jego wzruszająca miłość ku nam, że to czyni bez wahania. Na własny koszt. Wobec każdego, bo każdego zaprasza do przyjęcia Jego oferty nawrócenia.
3) Znosi tak, jak fala powodzi znosi mosty, drzewa i domy [154]. Miłość nie tylko akceptuje niedoskonałych, ale porywa ich, zatapia ich w sobie, czyniąc doskonałymi (przyoblekając w Chrystusa): tych, którzy się miłością Boga zachłysną i dadzą się jej ponieść, dokądkolwiek zechce [155]. Pan Jezus widzi nas już teraz świętymi, świetlistymi, pełnymi godności wybrańcami Nieba i domownikami Boga. Czy pozwolimy Mu się traktować właśnie jako tacy i czy zmienimy nasz własny stosunek do siebie i innych na identyczny jak Jego stosunek do nas?
Reklama
A zatem: miłość akceptuje niedoskonałość. Ten, kto kocha, kto chce, żeby to miłość go osądziła i oddała mu wedle jego czynów, ten akceptuje niedoskonałość u siebie i innych. Rozumie, że podobnie jak on sam, także inni ludzie mają swoje słabości, traumatyczne przeżycia, swoje osoby znaczące, które wmówiły im krzywdzące rzeczy. Człowiecze serce któż rozsądzi? Mało złych i wielu nieszczęśliwych, jak czytamy w Miłosierdziu Karola Huberta Rostworowskiego. Kiedy człowiek zacznie żyć samoświadomie i zrozumie skalę krzywd, jakie zadano mu w dzieciństwie, ilu szans go pozbawiono, kiedy przepracuje i zobaczy w pełnym świetle, jak źle obeszli się z nim (np. z ofiarą molestowania) jego krzywdziciele, ma często ogromny gniew. Jest on zrozumiały. Są nawet pewne „terapie”, które pomagają eksplorować i wydobywać ten gniew, zostawiając go z nim samego. Ten gniew z początku tkwi w człowieku i pod postacią biernej agresji, skierowanej ku samemu sobie, zadaje jemu samemu rany. Ofiara czuje się winna temu, że została skrzywdzona.
Następnie, osoba uczy się wyrażać swój sprzeciw i gniew. Nader często, skierowuje go przeciw tym, którzy go jakoś ukrzywdzili, zwłaszcza jeśli nie wyzbyli się dotąd zupełnie podobnych postaw, ocen i zachowań. Taki człowiek staje się „nie do życia” dla otoczenia, kąsa i kopie, nadmiernie broniąc swej godności i czci – to znaczy, widząc we wszystkim potencjalne dla nich zagrożenie [156]. Teraz, gdy ich istnienie sobie uświadomił, będzie zaciekle bronił swoich granic, nie przebierając w środkach. To również nie jest docelowe, ostateczne i właściwe rozwiązanie.
Reklama
Zmiana jakościowa zaczyna się dokonywać w człowieku, który pozna miłość Boga i że może zawsze liczyć na Jego miłosierdzie i zrozumienie [157]. Wówczas bowiem przychodzi nieuchronna refleksja, że przecież tak samo jak mnie, Chrystus kocha i chce widzieć w raju także tych, którzy mnie krzywdzili lub krzywdzą. On patrzy na nich z taką samą miłością, jak na mnie! Przy każdej okazji, gdy żałują nawet nieuświadomionego zła, wybacza im ich niegodziwość – również tę, której dokonali wobec mnie. On liczy na ich zadośćuczynienie, ale być może oni się nigdy nie domyślą, że źle uczynili, przekonani o swojej słuszności. I ja nie mam prawa domagać się tego od nich, żyć resentymentem i trzymać długi. Jeśli wybaczamy tylko tym, którzy nam czynią dobrze, jaka z tego dla nas nagroda? Sprawiedliwość dla ciebie za wszystkie straty jest jak najbardziej przewidziana, nie obawiaj się o to, bo będzie ona absolutna i szczegółowa (dlatego przebaczajmy hojnie, bo i my wszelkiego przebaczenia będziemy potrzebować na Sądzie. Wystarczy nam naszych grzechów, żebyśmy do tego jeszcze mieli dokładać brak miłosierdzia!). Jezus modli się za tych, którzy go krzyżują, „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią!”. On współczuje swoim oprawcom, On chciałby, żeby i oni Go miłowali i zbawili się. On nie lituje się nad sobą, lecz nad nimi! Współczuje im! A my – jeśli nie wybaczymy z serca swoim winowajcom, i Ojciec nie przebaczy nam Niebieski. Żyjąc niechęcią do kogoś, nie możemy być w komunii z Jezusem, który tego kogoś kocha i chce także mieć go przy Sobie. Chrześcijanin gniewa się na sprawcę krzywdy, bo go lubi. Poganin gniewa się na sprawcę krzywdy, bo go nie lubi. Różnica jest zasadnicza co do skutków tego gniewu (por. Kpł 19, 17-18). My mamy bardziej obawiać się o ocalenie duszy sprawców, niż obawiać się ich i starać ocalić siebie od nich (bo my jesteśmy chronieni i po zwycięskiej stronie – to tamci są w opałach). Jeśli prawdziwie pokochałem siebie i zrozumiałem moje przeznaczenie, to współczuję czyniącemu zło, że nie potrafi siebie (i mnie) tak kochać, jak ja i być tak szczęśliwym.
Ostatecznie Chrystus formułuje „złotą zasadę postępowania”: Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie (Łk 6, 31). Jeśli chcecie być zrozumiani, musicie starać się zrozumieć tych, którzy są wobec was trudni. Jeśli domagacie się sprawiedliwości, starajcie się także znaleźć i przed Ojcem przedstawić usprawiedliwienie dla waszych winowajców, tak jak czynił Chrystus. Nie prosicie wszak o bezkarność i aprobatę dla ich złych uczynków, ale żeby mieli bodziec i siłę do odmiany ze względu na raj, który ich omija. Jezus, modląc się z wysokości Krzyża za Swych prześladowców, ani na jotę, ani jedną kreską nie zamierzał przy tym złagodzić Swojego prawa, na mocy którego czekało ich potępienie – o ile się nie nawrócą. Przebaczanie nie oznacza dawania pola i oddawania walkowerem tego, co ci się prawnie należy. Oznacza jednakowo pieczołowitą troskę o zachowanie poczucia ludzkiej i bosko-synowskiej godności wobec moich wrogów i tej, jaką przejawiam – bądź mam uchronić – wobec samego siebie.
Słyszano, że wzdycham,
lecz nikt nie pociesza;
wszyscy wrogowie na wieść
o nieszczęściu
cieszą się, żeś Ty to uczynił.
Sprowadź dzień zapowiedziany, by los mój ich spotkał.
Cała ich złość niech stanie przed Tobą,
racz z nimi postąpić
podobnie, jak ze mną postąpiłeś
za wszystkie me grzechy;
bo liczne są moje udręki,
i serce me ustaje. (Lm 1, 21-22)