Reklama

Jubileuszu nie będzie

W katastrofie pod Smoleńskiem zginął aktor Janusz Zakrzeński. Niedługo miał obchodzić 50-lecie pracy artystycznej. Od wielu lat w Święto Niepodległości był „dyżurnym” marszałkiem Piłsudskim, więc jubileusz miał świętować w Belwederze...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Młodzi telewidzowie znają go głównie z seriali „M jak miłość” oraz „Na dobre i na złe”, gdzie zagrał postacie epizodyczne, aczkolwiek zapadające w pamięć. Rola w „M jak miłość” bardzo mu się podobała. Żałował, że wątku emerytowanego profesora polonistyki nie pociągnięto dalej, bo ta rola stanowiła - jego zdaniem - pomost między starym a młodym pokoleniem. W środowisku filmowym mówi się jednak, że Zakrzeński niezbyt odnajdywał się w dzisiejszych serialach, bo są kręcone z dnia na dzień i o byle czym.

Oczy nie kłamią

Reklama

A on lubił zastanawiać się nad każdą rolą, stawiając znaki zapytania, dokładnie analizować postać, zanim znalazł do niej klucz. Gdy miał grać Napoleona w „Popiołach” Andrzeja Wajdy, wybrał się do Paryża, aby obejrzeć w muzeum wojskowym kapelusz cesarza. Mówił o sobie, że jest trochę metafizykiem. „Mam taką metodę, że oczy nie kłamią. I z oczu biorę postać”. Nie znosił chałtury, brutalizacji języka. Apelował, by zwracać uwagę na umiejętność posługiwania się polską mową. „Każdy naród musi dbać o kulturę słowa. Swojego słowa” - podkreślał.
Uważał, że sztuka powinna wobec społeczeństwa pełnić swego rodzaju misję, dawać ludziom promyk nadziei, pomagać uleczyć duszę. Powoływał się na słowa Jana Pawła II, które wypowiedział na spotkaniu z twórcami w kościele Świętego Krzyża w Warszawie: „Sztuka powinna być jak psie języki liżące rany Łazarza chorego na trąd”.
Jest paradoksem, że ten wielki aktor i patriota największe role zagrał w czasach Peerelu, a w wolnej Polsce był niewykorzystany. Nie przystawał do manierycznego modelu teatru, w którym forma dominuje nad treścią, ani do kreowanego przez „elity” przekazu, że patriotyzm i katolicyzm Polaków wyzwalają w nich zaściankowość, ksenofobię i nacjonalizm. Może dlatego określano go jako człowieka „starej daty”. On jednak nie widział siebie w spektaklach, z których ludzie wychodzą - jak określał - „stłamszeni, opluci, przybici do ziemi, a nierzadko wręcz wrzuceni do rynsztoka”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Pamiętajcie o korzeniach

Reklama

Pochodził z rodziny szlacheckiej z Kielecczyzny, której majątek po reformie rolnej rozparcelowano. Urodzony w 1936 r. w Przededworzu, dorastał w szlacheckim gnieździe do 9. roku życia. Wspominał, że lipy sadzone były na tej ziemi jeszcze przez generała z powstania listopadowego Dezyderego Chłapowskiego, który tam zamieszkiwał. Do końca pozostał miłośnikiem kultury szlacheckiej, patriotyzmu i polskiej tradycji. W jednym z filmów dokumentalnych opowiadał o swojej rodzinie i apelował: „Pamiętajcie o korzeniach. To takie ważne”. Polska literatura, zwłaszcza romantyczna, była mu najbardziej bliska, choć również hasła społecznikowskie, zawarte w powieściach i nowelach Prusa, Orzeszkowej czy Sienkiewicza.
Uwielbiał Wyspiańskiego, twierdził, że „Wesele” jest dzisiaj sztuką jak mało kiedy aktualną. „Wszystko jest u Wyspiańskiego, wszystko. A Czepiec, czy to nie jest ten «czerep rubaszny» ze Słowackiego”? - pytał. Zapewne myślał i o chocholim tańcu, w którym jak w półuśpieniu tkwimy od lat jako społeczeństwo. Andrzej Łapicki mówi o Zakrzeńskim, że był aktorem typowo polskim, predystynowanym do polskiego repertuaru. - Dlatego zagrał u mnie Cześnika i występował w co drugiej mojej inscenizacji Fredry. Znakomicie wyrażał sarmackie cechy: gwałtowność, zmianę nastroju, a w końcu dobrotliwość - podkreśla Łapicki.
Na zawsze pozostanie w pamięci dzięki roli Benedykta Korczyńskiego w filmie „Nad Niemnem” Zbigniewa Kuźmińskiego. Zagrał tak sugestywnie, że słynna rozmowa z synem, oskarżającym ojca o porzucenie ideałów, które w dniach powstania styczniowego zbudowały wspólnotę między środowiskiem szlachty a chłopami z Bohatyrowicz, przeszła do historii polskiego kina. Podobnie jak powiedzonko: „ten, tego, ten”, którym zastępował w chwilach zakłopotania inne wyrazy. Kiedy pojechał na Grodzieńszczyznę, poznał potomków rodzin, których dzieje opisała Orzeszkowa. A gdy odwiedził Bohatyrowicze, usłyszał od mieszkających tam Polaków: „Bożesz Ty mój, Benedykt Korczyński przyjechał”. Pokochał Kresy.
Marta Lipińska, która w „Nad Niemnem” grała wiecznie cierpiącą na „globusa” żonę Korczyńskiego, wspomina Zakrzeńskiego jako bardzo wrażliwego i czułego partnera. - Lubiliśmy ten film i nasze role. Było w nich coś szlachetnie polskiego: dworek i wspaniała atmosfera. Janusz cieszył się podwójnie, bo mógł pojeździć na koniu, co stanowiło jego pasję. Nawet jak ostatnio spotkaliśmy się w radiu, powiedział, nawiązując do roli Benedykta: „Oj, matuniu, jak tam pięknie nam było”. I zaproponował, żebyśmy pojechali nad prawdziwy Niemen, bo mało kto wie, że w filmie w „roli” Niemna pokazano Bug w okolicach Drohiczyna.

Najlepsi odchodzą…

Olgierd Łukaszewicz był w czasie studiów w Państwowej Szkole Teatralnej w Krakowie studentem Zakrzeńskiego. - Odkąd zagrał w „Nad Niemnem”, darzył ogromnym szacunkiem ludzi ze szlachty. Fascynowały go dwory szlacheckie, zaścianki. Stworzył program telewizyjny dla tych, którzy chcą opowiedzieć o swoich szlacheckich korzeniach. Przyznaje, że sam brał udział w tym programie. Z krakowskich czasów Łukaszewicz pamięta, jak Zakrzeński wcielał się w postać Piotra Wysockiego w „Nocy listopadowej” Wyspiańskiego. Kraków chodził go podziwiać i słuchać jego wspaniałego głosu. W tej roli w Teatrze im. Słowackiego oglądał go również Karol Wojtyła. Zakrzeński był krakowską gwiazdą. Grał wspaniale w „Urzędzie” Tadeusza Brezy i stworzył znakomitą kreację w śpiewogrze „Krakowiacy i Górale”.
Od 1967 r. związał się z Teatrem Polskim w Warszawie, choć występował również na deskach „Narodowego” i „Nowego”. Kilka dni przed lotem do Smoleńska dostał w Teatrze Polskim wymówienie z pracy. Prezes ZASP Joanna Szczepkowska mówi, że zrobiono to nieładnie. - Bez podziękowania, nikt nawet nie uścisnął mu dłoni. Po pięćdziesięciu latach aktorskiej kariery otrzymał po prostu kartkę z kadr. Przeżył to bardzo ciężko - przyznaje Szczepkowska.
Od kilku lat grał coraz mniej i role nie sprawiały mu szczególnej satysfakcji. - W pewnym momencie oddał się Polsce. Był głębokim patriotą. Brał udział w festiwalach pieśni patriotycznych - wspomina Łukaszewicz.
Aktorka Halina Łabonarska wspomina nagrania z Zakrzeńskim „Pana Tadeusza” dla Radia Maryja w jej mieszkaniu. Również czytanie wraz z nim fragmentów Ewangelii podczas Mszy św. na ubiegłorocznej pielgrzymce Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę. - To było dla nas dawanie świadectwa nie tylko naszej polskości, ale i wiary - mówi aktorka, podkreślając, że wiara z patriotyzmem mocno przeplatały się w życiu Zakrzeńskiego. Wyznał kiedyś, że nigdy niczego od życia nie żądał. Przyjmował to, co dawał los, bo „człowiekowi nic się nie należy”. „Jedno wiem na pewno: nigdy nie sprzeniewierzyłem się Bogu, Kościołowi i nigdy nikogo świadomie nie skrzywdziłem” - powiedział w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”.
Z widzami pożegnał się na scenie kilkanaście godzin przed śmiercią, rolą staruszka w „Dżumie” Camusa. Młoda reżyserka spektaklu Marta Ogrodzieńska przyznaje, że ona i Zakrzeński pochodzili z innych estetyk teatralnych i niezręcznie jej było zaproponować tak wielkiemu artyście rolę, w której przez dwie godziny miał być tylko obserwatorem na scenie, by na końcu wypowiedzieć kilka kwestii. Początkowo stwierdził, że się z tej sztuki wycofa. Poprosił o kilka dni do namysłu, po czym powiedział: „Ja się zgodzę”. - I zagrał - mówi Ogrodzieńska. Wypowiada tam m.in. słowa: „Tak! Najlepsi odchodzą. Takie jest życie. (…) I będą mowy. Słyszę ich: «To dżuma!!!» «Mieliśmy dżumę!». «Nasi zmarli!!!»”.
Ale przecież mimo upodobań do innej estetyki Zakrzeński powalił wszystkich na kolana rolą Witkacego w filmie Grzegorza Dubowskiego. Rolą charakterystyczną. - Musiał podjąć ryzyko ekstrawagancji, przybierania min, specjalnego sposobu mówienia. To była bardzo zarysowana postać. Przyniosła mu wiele nagród - wspomina Łukaszewicz. - Jako Witkacy był znakomity - podkreśla Łapicki. -
Tą rolą mnie zaskoczył.
Zapamiętano za to dobrze Zakrzeńskiego w parodystycznej roli reżysera Zagajnego, kręcącego film „Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta” w komedii Barei „Miś”. Powiedzenie: „Czy konie mnie słyszą?” stało się kultowe. Tym zapytaniem pozdrawiali go nieraz przechodnie. „Słyszą, słyszą, słyszą” - odpowiadał rozbawiony.

Wąsów nie golę

Był członkiem rady programowej Związku Piłsudczyków. Nie pamiętał, ile to już razy występował w roli marszałka. Odkąd zagrał go w filmie Bohdana Poręby „Polonia Restituta” w 1981 r.,
wcielał się w tę postać wielokrotnie, m.in. w „Obłędzie” Krzysztonia w 1983 r. i w spektaklu „Pasjanse Pana Marszałka”. Potem były widowiska rocznicowe i rekonstrukcje podczas świąt narodowych. „To już jest «maszynka». Nie golę wąsów, koledzy żartują, że się zaszufladkowałem. Jak szukają odtwórcy roli Piłsudskiego, to wiadomo - Zakrzeński” - mówił. Grał chętnie tę postać, co stawało się dla niego okazją do wygłaszania czasem ostrych i mocnych słów marszałka, z którymi się identyfikował.
„Mam w domu szyty na miarę mundur, dokładnie taki sam, w jakim chodził marszałek” - przyznawał. Co roku podczas listopadowych uroczystości wysiadał z pociągu z Magdeburga na Dworcu Głównym w Warszawie. Potem bryczką z fasonem jechał przez Warszawę, a honory oddawali mu wojskowi, urzędnicy państwowi, pozdrawiali warszawiacy.
W 2008 r. przyznano mu tytuł Ambasadora Sybiraków za rolę w spektaklu „Bezgłośny krzyk”, opartym na faktach z życia ludzi, którzy przeżyli zsyłkę na Syberię. W roku ubiegłym ten sam tytuł otrzymał za całokształt pracy. Janusz Zakrzeński został uhonorowany orderem „Zasłużony dla Narodu i Kościoła”, przyznawanym przez Prymasa Polski. I pomyśleć, że zanim został aktorem, przez dwa lata studiował medycynę i jako sanitariusz jeździł karetką pogotowia.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Proboszczem parafii, gdzie będzie wypoczywał papież jest... Polak

2025-07-06 09:02

[ TEMATY ]

Castel Gandolfo

Papież Leon XIV

ks. Tadeusz Rozmus

papieska parafia

Vatican Media

Castel Gandolfo gotowe na przybycie Papieża

Castel Gandolfo gotowe na przybycie Papieża

Po raz pierwszy od 13 lat papież ponownie spędzi letni wypoczynek w Willach Papieskich w Castel Gandolfo. Na przyjazd Leona XIV 6 lipca czekają już niecierpliwie mieszkańcy, a także parafianie papieskiej parafii św. Tomasza z Villanova. „To jest oczywiście bardzo radosne wydarzenie dla nas. Przygotowujemy się intensywnie” – mówi Vatican News ksiądz Tadeusz Rozmus, proboszcz parafii.

W niedzielę po południu Leon XIV rozpocznie dwutygodniowy pobyt w Castel Gandolfo. Jeszcze na kilka dni przed wyjazdem Ojciec Święty wizytował miejsca, w których się zatrzyma – pragnął sprawdzić, czy wszystko jest przygotowane.
CZYTAJ DALEJ

Jezus stawia dzisiaj ważne i ciągle aktualne pytanie: Czy czuję się Jego uczniem?

2025-07-01 20:39

[ TEMATY ]

rozważania

O. prof. Zdzisław Kijas

Adobe Stock

Jezus stawia dzisiaj ważne i ciągle aktualne pytania: Czy czuję się Jego uczniem? Czy jestem uczniem Jezusa w moim środowisku życia (w rodzinie, wspólnocie, w pracy…)? Czy wierzę, że tam, gdzie żyję i pracuję, jestem „posłany” przez Jezusa? W kapłaństwie, w rodzinie, w szkole, w pracy, w ośrodku wakacyjnym?

Jezus wyznaczył jeszcze innych siedemdziesięciu dwu uczniów i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie! Oto posyłam was jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy wejdziecie do jakiegoś domu, najpierw mówcie: Pokój temu domowi. Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co będą mieli: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiegoś miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże».
CZYTAJ DALEJ

Powódź w Teksasie uderzyła w obóz, gdzie byli Polacy. Ich relacja jest zatrważająca

2025-07-06 08:43

[ TEMATY ]

USA

powódź

Teksas

Camp Mystic

relacja

PAP/EPA

Powódź w Teksasie

Powódź w Teksasie

Nie wierzyłyśmy w to, co się tam wydarzyło - powiedziała PAP Marcelina Pryga, która była w zalanym przez powódź ośrodku Camp Mystic w Teksasie. W wyniku powodzi błyskawicznej, która w piątek nawiedziła ten stan, zginęło co najmniej 51 osób. Polacy opuścili ośrodek w sobotę i zostali rozlokowani w hotelach.

Podziel się cytatem - powiedziała PAP Marcelina, która była jedną z 24 uczestników wymiany kulturowej Camp America z Polski. Polacy przebywają obecnie w hotelach w Teksasie. PAP rozmawiała z dwojgiem z nich w sobotę wieczorem czasu wschodnioamerykańskiego (nad ranem w niedzielę w Polsce).
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję