Król bardzo lubił wokół siebie grzeczne uśmiechy. Ale zatrząsł się ze strachu, gdy ktoś nagle wybuchnął serdecznym śmiechem.
Hegemon kpił z tego, że ludzie wokół szemrali, ale przeraził się, gdy zaczęli głośno i pogodnie śpiewać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kto sam nie jest naprawdę wolny, nie znosi tych, co takimi są. Zrobi wręcz wszystko, by tę ich wolność przykurczyć strachem, zatruć obawą, skuć podejrzliwością. Jakoś tak jest, że gdzie nie ma wolności, nie ma też radości, bo każdy każdego się boi. Może wtedy słychać głośną muzykę, huk fajerwerków, ale nie słychać radosnych pieśni śpiewanych pełną piersią. Lęk jest niewolą duszy.
Pewien naczelnik miasta jeździł często na polowania. Wtedy w lesie cichły ptaki, ale robiło się głośno od ujadania psów, głosów rogów i brzękadeł naganiaczy. Obojętnie jednak, czy łowy były udane, czy nie, gdy przejeżdżał on obok chałupy drwala, słyszał, jak ten śpiewa. A śpiewał jak ktoś, kto nie ma nic do stracenia, bo patrzył prosto w oczy naczelnikowi, jakby on tu był panem lasu, chałupy i samego siebie.
Już kilka razy naczelnik myślał, jak zdławić to śpiewanie w tym prostaku, jak przymusić go do pokłonu i lękliwego spojrzenia. Któryś ze służących podpowiedział: „Trzeba mu dać tyle roboty, żeby się zgiął do ziemi, i zagrozić mu utratą wszystkiego, nawet życia, jeśli jej nie wykona. I niech to będzie robota jałowa”. Posłał więc naczelnik do drwala poborcę podatków i kazał mu wyrabiać codziennie 10 worów trocin. Jeśli po tygodniu nie będzie 70 worów, to drwal straci chałupę, a może i życie. Drwal spokojnie wysłuchał i wrócił do swojej roboty i śpiewu. Wcale nie przyspieszył pracy ani w ten dzień, ani w następne. A trocin było tylko tyle, ile sypało się spod piły. A on nadal śpiewał. W ostatni dzień, świąteczny, zaprosił bliskich, ugościł, a potem, po śpiewach i tańcach, czekał spokojnie z żoną na wyrok lub katów. „Lepiej stracić wszystko, niż żyć w poniżeniu, strachu i niewolniczej harówie!” - rzekł do żony, a ta dodała: „Ech, nikt nie zabije twojej radości…”. I wtedy załomotano do drzwi. Westchnął drwal, chlipnęła żona, jeszcze raz zaśpiewał pełną piersią i poszedł otworzyć. W drzwiach stał sługa z pałacu. „Potrzeba kilka desek na trumnę dla naczelnika - powiedział cicho. - Umarł przed chwilą, ponoć ze złości”.
Nie wiem, czy zazdrościć tym, co ciągle nas straszą nowym podatkiem, nowym zakazem, nową bezkarną bezczelnością… Przecież oni się boją już własnego cienia. A otuchy im dodają nasze grzeczne uśmiechy, ciche szemranie i lęk w oczach. Może w końcu czas wybuchnąć im w twarz śmiechem i zaśpiewać z głębi wolnej duszy?