W ostatnich tygodniach mogliśmy podziwiać niezmordowanego apostoła
nadziei - Jana Pawła II, który mimo sędziwego wieku i zaawansowanej
choroby przewodniczył tak wielu uroczystościom, był dosłownie aniołem
pokoju w tych czasach niepokoju. Jednym z ważnych akcentów jego proroczej
misji było orędzie na XXXV Światowy Dzień Pokoju - 1 stycznia, w
którym podjął się niezwykłego zadania: ukazania sprawiedliwości i
przebaczenia w kontekście terroryzmu. Także papieskie modlitwy o
pokój stały się w ostatnich dniach jakby bardziej żarliwe, nie chciałbym
napisać: oddające nastrój lęku, jaki obecnie zapanował na świecie.
Wojna na Bliskim Wschodzie, wojna z terroryzmem w Afganistanie, a
wkrótce zapewne i w innych państwach, które pomagają terrorystom,
mogą faktycznie doprowadzić do nieobliczalnych aktów jeszcze bardziej
gwałtownego terroru. A w konsekwencji - do bardziej zdecydowanej
odpowiedzi państw zagrożonych tymi atakami. Ojciec Święty we wspomnianym
orędziu potępiła terroryzm, nazywając go "dzieckiem fanatycznego
fundamentalizmu, które rodzi się z przekonania, że wszystkim można
narzucić własne widzenie prawdy". Ale pyta zarazem, czy odpłacając
złem za zło, nie przyczyniamy się do mnożenia niewinnych ofiar, siania
zamętu, większej niesprawiedliwości?
Słowo "terroryzm" pojawiło się również w komentarzach
dotyczących wydarzeń w Argentynie, choć w zupełnie innym wymiarze.
Oto średnio zamożny kraj - będący na drodze przemian - realizując
wytyczne specjalistów Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu
Walutowego, popadł z powodu ogromnego zadłużenia, a także bezmyślnej
wyprzedaży majątku narodowego w wielką biedę i bezrobocie. W krótkim
czasie obcy kapitał jakby na czyjś rozkaz odpłynął, nastąpiła dewaluacja
pieniądza, tysiące ludzi wyszło w rozpaczy na ulice, są zabici i
ranni...
Terroryzmem jest w tym przypadku globalna gospodarka,
międzynarodowy kapitał, antysolidarność ludzi bogatych! Można zapytać:
czy nie grozi nam podobna sytuacja? Mówiło się wszak i u nas o wzorcu
argentyńskim w przemianach społeczno-gospodarczych... Wybuch niezadowolenia
w naszym kraju, jak prognozują niektórzy, jest tylko kwestią czasu.
Tymczasem brak wizji i programu rządzących, słabość elit, także moralna
- to ewidentne zagrożenia prowadzące do katastrofy.
Przyczyny tego stanu rzeczy w naszym kraju dotyczą minionych
lat, a także osób rodem z tamtych czasów. Dobrze oddają ten kryzys
ludzi i wartości słowa prezydenta Vaclava Havla, który 21 kwietnia
1990 r., witając Jana Pawła II na praskim lotnisku, powiedział o
wydarzeniu, w jakim uczestniczył: "Nie wiem, czy wiem, co to jest
cud. Mimo to ośmielam się powiedzieć, że jestem w tej chwili uczestnikiem
cudu: na ziemię zdewastowaną przez ideologię nienawiści przybywa
zwiastun miłości, na ziemię zdewastowaną przez władzę barbarzyńców
przybywa żywy symbol cywilizacji, na ziemię do niedawna niszczoną
przez ideę konfrontacji i podziału świata przybywa zwiastun pokoju,
dialogu, wzajemnej tolerancji, poszanowania i porozumienia w duchu
miłości, zwiastun braterskiej jedności w różnorodności. Przez długie
dziesięciolecia duch był wypędzany z naszej ojczyzny. Mam dziś zaszczyt
być świadkiem chwili, kiedy jej ziemię całuje apostoł duchowości"
.
Prezydent Havel doskonale określił zniszczenia moralne
i cywilizacyjne dokonane przez komunistów, a zarazem w pięknych słowach
oddał opatrznościową misję Jana Pawła II w dzisiejszym świecie. Ukazał
go jako odpowiedź Nieba na dokonującą się rewolucję sumień, jako
apostoła duchowości w czasach wyzucia z ducha. Dlatego pytając, kto
dzisiaj potrafi pomóc opamiętać się światu, myślimy o Janie Pawle
II, o jego proroczej modlitwie, o jego świadectwie nadziei, że "zło
nie ma ostatniego słowa w ludzkich dziejach", że "choć dzieje ludzkości
są historią cierpienia, to jednak ostatnie słowo należy do życia
i do miłości" (Orędzie).
Można przypomnieć, że - obejmując Stolicę Piotrową -
Papież-Polak zastał także Kościół i chrześcijaństwo w stanie poważnego
kryzysu. Najmocniej przejawiało się to w "anonimowym chrześcijaństwie",
prywatności wiary, kwestionowaniu zasad moralnych. Wspomnę, że John
Lennon, gwiazda Beatlesów, oddawał ten kryzys w chełpliwych słowach
piosenki: "Chrześcijaństwo zniknie, straci swą moc, rozpadnie się.
Nie muszę się nad tym zastanawiać. Mam słuszność i historia przyzna
to. Już teraz jesteśmy bardziej popularni niż Jezus Chrystus. Zastanawiam
się, kto zniknie pierwszy, rock´n´roll czy chrześcijaństwo".
Co się stało, dlaczego doszło do takiego zamieszania
moralnego? Jak się wydaje, największą klęską współczesności jest
nieodróżnianie swobody od wolności. Bardzo wielu ludzi, ba, nawet
parlamenty większości krajów europejskich rozumieją wolność jako
zniesienie wszelkich barier i zakazów. Nikt jakby nie chce pamiętać,
że wolność tworzy się z wielu ograniczeń, że do jej istoty przynależy
zgoda na podporządkowanie się określonym prawom. Ograniczenia te
dotyczą każdej dziedziny. Można to oddać słowami: Na tyle jestem
wolny, na ile szanuję ograniczenia wynikające z zasad życia w społeczeństwie,
na ile kieruję się bardziej rozumem niż wolą, na ile nie mylę sensu
życia z chęcią samego wyżycia się. A także jeśli szanuję etykę bardziej
niż wszelkie pokusy postawienia się ponad jej zasadami.
Doskonale rozpoznał tę chorobę ludzkości właśnie Jan
Paweł II, nauczając, że tylko Ewangelia może nas uchronić przed wszelkiego
rodzaju totalitaryzmem. AndreM Frossard w swoim ostatnim wywiadzie
przed śmiercią (La Vie z 9 lutego 1995 r.) ujął to następująco: "
Ojciec Święty jest dziś równie wymagający wobec liberalizmu, jak
w przeszłości wobec komunizmu. Odrzuca bowiem każdy system, który
poniża osobę ludzką i nią gardzi. Ojciec Święty jest dziś bardzo
zmartwiony z powodu dekadencji Zachodu, którego jedyną troską jest
dziś wydajność i zysk, finanse, kursy walut, giełda - i o tym się
mówi, a nie ma ani śladu duchowości. Przeraża to Ojca Świętego. Jego
wielkim marzeniem jest ponowne ożywienie duchowości współczesnego
świata. Drogą ku temu jest poszanowanie prawa moralnego w codziennym
życiu przez każdego człowieka".
Zachód świętuje w tych dniach wprowadzenie wspólnej waluty.
To faktycznie wielki krok ku jedności. Szkoda tylko, że w podobny
sposób jak o zjednoczenie materialne nie dba się o jedność duchową.
Odnosi się bowiem wrażenie, że duchowa sytuacja Europy jest krytyczna.
Zanikają uczucia religijne, dla wielu Europejczyków bycie katolikiem
lub protestantem jest tylko kwestią kultury i tradycji, a nie wiary.
Stąd jest to religijność nacechowana indywidualizmem, dbałością o "
własną skórę", dobrobyt i spokój. Zanika tradycyjna rodzina. Trzeba
napisać, że ta powszechna apostazja posiada swój biblijny znak. W
Ewangelii Łukasza wyraża go dramatyczne pytanie: "Czy jednak Syn
Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" (Łk 18, 8).
Trudno sobie wyobrazić, co by było, gdyby nie nauczanie
Jana Pawła II, który zapala płomień nowej nadziei dla całego świata.
Pomóż w rozwoju naszego portalu