Reklama

Piękne chwile wiążę z ludźmi

Ze Zdzisławem Grefflingiem - prezesem bielskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK, wyróżnionym m.in. papieskim medalem „Pro Ecclesia et Pontifice” o wojnie, odznaczeniach i tym, co ważne w życiu - rozmawia ks. Piotr Bączek

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. Piotr Bączek: - Gdy wybuchła wojna, miał Pan 11 lat. Zatem wojna zabrała Panu dziecięce lata. Jakie są wspomnienia tamtego czasu?

Zdzisław Greffling: - Szkołę podstawową skończyłem w 1942 r., a maturę zdałem w 1948. W latach 1943-44 uczyłem się na tajnych kompletach. Ojciec mój w 1939 r. zaginął. Ponieważ był wojskowym, początkowo myśleliśmy, że zginął w Katyniu lub w innym miejscu kaźni polskich żołnierzy. Dopiero w 1947 r. dowiedziałem się, że ojciec był prawdopodobnie uwięziony w łagrach na półwyspie Kola w północno-zachodniej Rosji. Rzeczywiście, okupacja to czas mojej wczesnej młodości.

- Już jako nastolatek zaczął się Pan zajmować działaniami konspiracyjnymi. 14-latek i konspiracja. Jak to wyglądało?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

- Do drużyny harcerskiej wstąpiłem w 1938 r. Od września 1942 do stycznia 1945 należałem do konspiracyjnej organizacji harcerskiej „Zawiszacy”. To nie była jakaś wielka drużyna; na początku tworzyliśmy zakonspirowaną trójkę. Nie znaliśmy swoich nazwisk: dowodził nami Żbik, drugi to był Cyrkiel, a ja nazywałem się Mały - ze względu na mój wzrost. Później miałem pseudonim Bolesław. Bywało tak, że gdy uczyłem się w tajnym gimnazjum w pomieszczeniach piwnicznych, wystarczyło odpowiednie zagwizdanie dochodzące z ulicy, żeby się wymknąć z lekcji. Nasza działalność była różnorodna. Począwszy od kolportażu ulotek i gazetek, przez dbanie o groby polskich żołnierzy. Prowadziliśmy także tzw. małą dywersję, czyli zamalowywanie napisów niemieckich, niszczenie plakatów.

- Dziecięca drużyna harcerska to nie partyzantka. Był pan partyzantem?

- W 1943 r. w Janowie k. Częstochowy miałem kontakt z grupą partyzancką AK dowodzoną przez sierżanta o pseudonimie „Kolusza”. Wszystko w zasadzie wydarzyło się przypadkowo. Często chodziłem do Mirowa i zanosiłem jakieś meldunki, a ponieważ mieszkała tam moja ciotka, mogłem u niej nocować i nie musiałem wracać do Częstochowy. Pewnego razu przechodziłem przez Mirów i nie wiedziałem, że oddział partyzancki napadł na posterunek żandarmerii niemieckiej. I ja dostałem się między jednych a drugich. Wziąłem więc jakiś pierwszy z brzegu karabin i zacząłem strzelać do Niemców. Dopiero później, po akcji, były pytania, kim jestem, skąd i po co. Tak zaczął się mój kontakt z partyzantami...
Jako 15-latek nie byłem dopuszczany do dużych akcji. Miałem broń w rękach, ale nie zabiłem człowieka. Na szczęście nie było takiej sytuacji, w której musiałbym to zrobić.

- Czy mama wiedziała, że jej syn zajmuje się konspiracyjnymi działaniami?

Reklama

- Jakkolwiek mogła wiedzieć lub domyślać się, to jednak nie miała na to wpływu. Zresztą była wychowywana w tradycjach patriotycznych, więc choć bardzo się przejmowała tym, że jej dzieci zajmują się działalnością konspiracyjną, w jakiś sposób się na to godziła. Bardzo wszystko przeżywała. Kiedy zbliżała się godz. 21 - godzina policyjna, a nie było jeszcze mojego brata, ona stawała przy oknie i wysłuchiwała, czy jej starszy syn wraca. Czasem on przychodził kilka minut po 21 i wtedy mama patrzyła na niego z lękiem i mówiła: „Czy ty nie możesz przyjść kilka minut wcześniej? Przecież ja jestem żyjącym człowiekiem, ja to wszystko przeżywam, czuję...”. Brat zawsze się jakoś wytłumaczył...

- Zatem istniało realne niebezpieczeństwo, że wasze działania mogą się źle skończyć.

- Oczywiście. Wszyscy wtedy liczyli się z tym, że może coś złego się przydarzyć. Mnie samemu z kilku łapanek udało się umknąć. Zawsze udawało mi się jakoś uciec - przez dziurę, szparę... Wszystko dlatego, że byłem niski. Poza tym byłem także szybki - jak mały, tak szybki. Dziś, gdy już dojrzale patrzę na te wydarzenia, z perspektywy czasu wiem, że to nie tylko kwestia wzrostu i szybkości. To Opatrzność Boża miała mnie w opiece. Gdyby Pan Bóg mi nie pomógł, po prostu nie udałoby się uciec. Pamiętam, że w 1939 r., kiedy wkroczyli Niemcy, miałem taki sen. I choć nie przywiązywałem i nie przywiązuję do snów żadnej wagi, ten zapamiętałem. W katedrze Świętej Rodziny w Częstochowie podchodzę pod figurę Matki Bożej, a Maryja głaszcze mnie po głowie. Nic wielkiego - taki dziecięcy sen. Ale ja nabrałem jakiegoś przekonania, że nic nie może mi się stać, bo Matka Boża nade mną czuwa. Takie było wtenczas moje młodzieńcze przekonanie.

- W końcu przyszedł koniec wojny.

Reklama

- Tak. W 1945 r. otrzymaliśmy polecenie spotkania się z naszymi starszymi kolegami, którzy odczytali nam rozkaz gen. Niedźwiadka o rozwiązaniu AK. Mieliśmy się nie ujawniać, bo groziło to więzieniem. W 1949 r. poszedłem do wojska. Najpierw byłem w służbie zasadniczej, potem w szkole podchorążych, później w wojskach artyleryjskich w Zatorze.

- Jak wyglądała religijność w okresie okupacji i w pierwszych latach po wojnie?

- W czasie okupacji mieliśmy lekcje religii połączone z lekcjami historii, podczas których ksiądz uczył nas patriotyzmu. W szkole podchorążych w początkowym okresie byłem również ministrantem. Nie podobało się to jednak politrukom i innym działaczom partyjnym. Po ukończeniu szkoły, będąc wojskowym, w każdą niedzielę chodziłem do kościoła wcześnie rano na szóstą, bo w koszarach trzeba było się zameldować dopiero o ósmej. Chodziliśmy też do spowiedzi. Ludzie widząc żołnierzy w mundurach, przepuszczali nas, byśmy mogli zdążyć do koszar. Później przyszedł taki czas, że informacyjni rozliczali nas z pobytu w kościele, wypytywali o nazwiska innych uczestniczących we Mszy. Dowódcy wyżsi stopniem też chodzili do kościoła, z tym że to byli przedwojenni oficerowie.

- Kolejny ważny wątek w Pańskim życiu to Klub Inteligencji Katolickiej.

Reklama

- KIK utworzyliśmy w 1979 r. Wraz z naszymi koleżankami i kolegami prawnikami, lekarzami tworzyliśmy oddziały przynależne naszemu oddziałowi w Kętach, Żywcu, Wadowicach, Cieszynie. Zostałem wybrany pierwszym prezesem bielskiego KIK-u.
Organizowaliśmy szeroką działalność, m.in. tygodnie kultury chrześcijańskiej. W okresie stanu wojennego pomagaliśmy internowanym w więzieniach i miejscach odosobnienia. Każdy zajmował się tym, w czym był specjalistą. Prawnicy bronili, wydostawali z więzień, lekarze leczyli uwięzionych, finansiści zajmowali się sprawami finansowymi. Ja utrzymywałem kontakt z rodzinami internowanych, zajmowałem się dystrybucją darów żywnościowych, środkami czystości.

- Obecnie pełni Pan funkcję prezesa bielskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK. Jak do tego doszło?

- Trzeba się cofnąć do 1989 r., kiedy w Bielsku-Białej odbyło się spotkanie kombatantów, w którym wzięło udział ponad 2 tys. osób z różnych środowisk. Rok później dwa najważniejsze ośrodki kombatanckie w Warszawie i Krakowie postanowiły utworzyć Światowy Związek Żołnierzy AK, by objąć wszystkich AK-owców, także tych, którzy byli poza granicami Polski i tam tworzyli kombatanckie organizacje. Powstał także oddział tego związku w Bielsku-Białej. Jego pierwszym prezesem w latach 1990-91 był Mieczysław Zając, później kpt. Fabian Czyż. Ja tę funkcję pełnię od 2000 r. Obecnie nasz oddział liczy 88 członków zwyczajnych i 48 członków nadzwyczajnych.

- Niedawno otrzymał Pan ważne odznaczenia: Papieski medal „Pro Ecclesia et Pontifice”, czyli najwyższe kościelne wyróżnienie, jakie może otrzymać osoba świecka, oraz Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej oraz za działalność na rzecz środowisk kombatanckich, wręczony przez obecnego Prezydenta RP. Czym są dla Pana te odznaczenia?

Reklama

- Powiedziałbym, że towarzyszą temu dwa odczucia. Po pierwsze wzruszenie. A po drugie lęk. Bo to jest przecież order, to bardzo wysokie rangą odznaczenie. Wobec tego człowiek robi sobie rachunek sumienia. Kiedy biskup wręczał mi medal „Pro Ecclesia et Pontifice”, to pierwsze myśli, jakie mi przyszły do głowy, to: za co i dlaczego ja? Przecież to, co robiłem, robiłem z głębokiego przekonania. Myślałem, że w gruncie rzeczy nie zasłużyłem na takie wyróżnienie. Tym bardziej, gdy widzę, ile moi koledzy i koleżanki z KIK-u zrobili. Oni wszyscy to wspaniali ludzie. W zasadzie każdy z nich mógłby taki medal otrzymać. I był jeszcze lęk, obawa. Bo człowiek może zbytnio zaufać sobie, a pycha może przecież uderzyć do głowy. Ja nigdy nie czułem się bohaterem, nigdy nie stawiałem się w takiej roli. Po prostu robiłem w życiu to, co trzeba było zrobić.

- Ma Pan 80 lat i wiele doświadczeń za sobą. Jaki czas w Pańskim życiu był najtrudniejszy?

- Wydaje mi się, że najtrudniejszym okresem była okupacja. Byłem przecież wtedy nastolatkiem. Bardzo brakowało mi ojca, bo jak każde dziecko go potrzebowałem. To był taki okres, że każde wyjście z domu mogło być ostatnim. Wszyscy się z tym liczyli. Były takie dni, że naprawdę byliśmy głodni. A mimo tego potrafiliśmy się dzielić. Nie mówię tego, by podkreślić swoją wspaniałość, ale po prostu powiedzieć - w takich warunkach byliśmy do tego zdolni. Na tle tego trudnego okresu rysuje się jednak wspaniała postać mojej matki. To była bardzo dzielna kobieta, która w tak trudnym okresie wychowywała samotnie troje dzieci.

- A chwile piękne?

Reklama

- Te wiążą się z ludźmi. Najpierw powiem o tych z KIK-u, potem o ludziach najważniejszych. Poczytuję sobie za wielki zaszczyt, że mogłem spotkać tych dziesięciu wspaniałych ludzi, z którymi współtworzyliśmy oddział KIK-u w Bielsku-Białej - ludzi zaangażowanych, spontanicznych, oddanych Bogu. To dzięki nim, dzięki ich pracy jako przedstawiciel naszego oddziału mogłem w 1983 r. w Krakowie uczestniczyć w Mszy św. z Ojcem Świętym Janem Pawłem II i z jego rąk przyjąć Komunię św. To była wielka łaska.
W końcu wiążą się te piękne chwile z moją rodziną - z żoną, dziećmi, wnukami. Moja rodzina zawsze wspierała mnie w tym wszystkim, co robiłem. Najbliżsi są przecież najważniejsi w życiu każdego człowieka.

- Jak postrzega Pan dzisiejsze młode pokolenie? Czy dzisiejsze nastolatki są zdolne do takich czynów jak Pańskie pokolenie w czasach II wojny światowej, jak młodzi powstańcy z Warszawy?

- Młode społeczeństwo jest podzielone. Są tacy, których wielkie ideały nie obchodzą, ale jest też dużo wspaniałej młodzieży. Przecież mówimy o pokoleniu Jana Pawła II. Dziś są wspaniali młodzi ludzie, zaangażowani, oddani Bogu i ojczyźnie. Jestem przekonany, że gdyby ojczyzna była dziś w niebezpieczeństwie, oni pójdą „na barykady”. Sądzę, że sytuacja byłaby podobna do tej z czasów wojny: jedni chwycili za broń, chcieli coś dla ojczyzny zrobić, inni poszli własną drogą, ustawili się tak, żeby im było lepiej.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Zmiany personalne w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej

2025-05-28 14:02

[ TEMATY ]

bp Tadeusz Lityński

dekrety

zmiany personalne

Karolina Krasowska

Duchowni, którzy w okresie wakacyjnym zmieniają placówkę duszpasterską, w środę 28 maja br. odebrali dekrety nominacyjne

Duchowni, którzy w okresie wakacyjnym zmieniają placówkę duszpasterską, w środę 28 maja br. odebrali dekrety nominacyjne

Bp Tadeusz Lityński 28 maja w parafii Ducha Świętego w Zielonej Górze wręczył niektórym kapłanom naszej diecezji dekrety, kierujące ich do posługi duszpasterskiej w nowych parafiach.

Duchowni, którzy w okresie wakacyjnym zmieniają placówkę duszpasterską, w środę 28 maja br. odebrali dekrety nominacyjne. Poniżej publikujemy listę tegorocznych zmian personalnych w diecezji. Proboszczowie i administratorzy parafii obejmują urząd 1 sierpnia, natomiast wikariusze parafialni – 25 sierpnia (ewentualne inne terminy podano przy nazwiskach). Zestawienie nie obejmuje parafii prowadzonych przez zgromadzenia zakonne.
CZYTAJ DALEJ

Papież Leon XIV ma dwie kucharki - z Neapolu i Peru

2025-05-28 07:23

[ TEMATY ]

Papież Leon XIV

Vatican Media

Papież Leon XIV ma dwie kucharki- z Neapolu i z Peru. Informacja ta pojawiła się po tym, gdy podczas audiencji dla piłkarzy klubu Napoli- mistrzów Włoch papież przekazał gratulacje także w imieniu swojej kucharki, która jest kibicką tego klubu. Ale jest też kucharka z Peru, gdzie papież przebywał wiele lat na misji.

Podziel się cytatem Natychmiast w sieci pojawiły się zdjęcia drugiej kucharki papieża; to Veronica Sanchez Molina z Peru. Z tego kraju pochodzi również osobisty sekretarz Leona XVI, ksiądz Edgard Iván Rimaycuna Inga. Pochodzi on z miasta Chiclayo, gdzie ordynariuszem diecezji był biskup Robert Prevost. Papież po latach misji i posługi w Peru jest bardzo związany z tym krajem.
CZYTAJ DALEJ

Ks. Tomasz Podlewski o „medialnym papiestwie", Leonie XIV i Watykańskiej Fundacji Jana Pawła II

Gościem majowego spotkania z cyklu „Życie na gigancie” w częstochowskim duszpasterstwie akademickim „Emaus” był ks. dr Tomasz Podlewski – kapłan archidiecezji częstochowskiej, który obecnie mieszka w Rzymie, pracując jako dyrektor biura prasowego Watykańskiej Fundacji Jana Pawła II. W poniedziałkowy wieczór 26 maja, licznie zebranym słuchaczom, na prośbę duszpasterza akademickiego ks. Michała Krawczyka, opowiedział on o swojej pracy i podzielił się rzymskim doświadczeniem czasu konklawe oraz wyboru i pierwszych celebracji Ojca Świętego Leona XIV. Poniżej przytaczamy fragmenty wypowiedzi ks. Podlewskiego.

W kontekście wyboru nowego papieża ks. Tomasz Podlewski mówił m. in.: „Dla mnie osobiście radość z wyboru nowego papieża to była radość podwójna. Najpierw bowiem, zanim na Placu Św. Piotra usłyszeliśmy konkretne nazwisko, wpierw w naszych uszach zabrzmiały znane wszystkim słowa Hamebus Papam. Dla mnie już same one były dostatecznym powodem wzruszenia, radości i wdzięczności wobec Boga. Przecież już sam fakt, że Kościół znowu ma papieża, jest w stanie napełnić serca katolików pokojem. I rzeczywiście tak było. Zdałem sobie sprawę, że ludzie wiwatują na cześć Ojca Świętego, nie wiedząc jeszcze, kto nim został. To była bardzo krótka i subtelna chwila, ale na mnie zrobiła wielkie wrażenie, dlatego starałem się ten moment jakoś uchwycić świadomością, objąć sercem i zachowuję go w pamięci bardzo żywo. Te słowa przyniosły nam wszystkim jasny przekaz: Łódź Piotrowa znowu ma kapitana! Na Watykanie znowu jest papież! Po czasie oczekiwania i sede vacante, nasz Kościół znów jest pod opieką Piotra! Dla mnie osobiście to był bardzo ważny moment i mimo że ten aplauz oddzielający słowa Hamebus Papam od konkretnych słów Cardinalem Prevost to była w sumie tylko chwila, dla mnie miała wielkie znaczenie. Ten ulotny moment, na który świadomie zwracam dziś uwagę, dla mojej duszy miał w sobie coś z radości dziecka, kiedy tata wraca do domu. Jeszcze nie wiedzieliśmy kim jest nowy papież, ale każdy zdał sobie sprawę, że Bóg po raz kolejny w dziejach Kościoła daje nam w prezencie przewodnika, którego sam dla nas zaplanował. Powiem szczerze, że ktokolwiek zostałby wówczas ogłoszony papieżem, przyjąłbym go z identyczną wdzięcznością i miłością, jako dar od samego Jezusa. Bo przecież tak jest”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję