Reklama

Sprawiedliwa wojna?

Niedziela legnicka 51/2001

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zamach na bliźniacze wieże w Nowym Jorku 11 września i wojna, jaka wybuchła w odpowiedzi na to, skierowana przeciwko Afganistanowi, na nowo obudziła problem uzasadnionej obrony, prawa, którego nie odmawia się pojedynczym osobom i które - jak mówi Gaudium et spes ( 79) oraz Katechizm Kościoła Katolickiego (2308) obejmuje także narody w przypadku skrajnej potrzeby, kiedy wszystkie inne środki okażą się niemożliwe do zastosowania. Jednak wydarzenia z 11 września naznaczyły także koniec starej kultury wroga, nie jest on już widoczny i posługuje się bezwzględnym i nieprzewidywalnym potencjałem, jest obecny w ogromnej ilości państw, nie daje się zidentyfikować jego przynależność państwowa, atakuje państwo, nie napadając na nie, ale działając w jego wnętrzu, wykorzystuje giełdy do wspierania swej polityki, posiada międzynarodową armię działającą w wielu miejscach i nie potrzebuje tradycyjnych środków i narzędzi militarnych, aby nieść niewysłowione zniszczenie. To wszystko zmusza nas, abyśmy zmienili także nasze kategorie odczytywania i interpretowania wydarzeń. Przede wszystkim w związku z terroryzmem należy uznać, że nie chodzi o wojnę przeciwko Zachodowi, pierwszymi ofiarami radykalnego islamu uczestniczącego dzisiaj w wojnie terroru i wykorzystującego te środki, aby zdobyć poparcie i znaleźć wśród biednych mas "siłę roboczą", byli muzułmanie. Nie możemy zapominać o stu tysiącach cywili w Algierii, którzy zmarli w ciągu dziesięciu lat, zgładzeni przez zrodzony w Afganistanie terroryzm. Nie możemy także zapominać, że wydarzyło się to przy uczestnictwie Zachodu, który w pewnych swoich lobby zachęcał wręcz do dialogu z tym ekstremizmem i jego politycznymi przedstawicielstwami. Stoimy naprzeciwko wojny już nietradycyjnej, bez początku i bez końca, bez traktatów i konwencji, wojny, która może wybuchnąć niespodziewanie w każdym miejscu świata, niosąc okropne i niszczące skutki. To wszystko nakazuje, aby odrzucić starą kulturę wojny, jej klasyczne usprawiedliwienie. Nie wystarczy dodać przymiotniki, mówić o "wojnie chirurgicznej" lub "inteligentnych bombach", usprawiedliwionym użyciu siły, o wojnie ograniczonej, tak jakby wojna traciła swą siłę przemocy, kiedy stawia się przy niej łagodzący ją przymiotnik. Jest to hipokryzja słów pozwalająca być jednocześnie pacyfistami i zwolennikami wojny. Także Kościół i katolicy mieli w tym swój udział. Jak wiadomo, doświadczenie ostatnich dziesięciu lat pokazuje, że w jakimkolwiek rodzaju wojny na 100 ginących osób przypada 7 żołnierzy i 93 cywili, z czego 34 to dzieci. Nie istnieje zatem wojna, która nie zabija, lub nie zabija cywili, wręcz przeciwnie - dzisiejsza wojna zabija zasadniczo tylko cywili. Nie można o tym nigdy zapomnieć, w przeciwnym razie będziemy żyć naszymi abstrakcyjnymi doktrynami, a niewinni nadal będą umierać przy współudziale naszej hipokryzji. Z jeszcze ważniejszych przyczyn dotyczy to także naszych duchownych. Papież natychmiast, 12 września, po tym jak z mocą potępił zamachy, wzniósł prorockie wołanie: "Błagajmy Pana, aby nie zwyciężyła spirala nienawiści i przemocy". Ambasadorowi Ameryki powiedział natomiast, że nie może zwyciężyć "zemsta" i "duch odwetu".

Jednak w Kazachstanie, podczas gdy Papież powtarzał z siłą swoje nawoływanie, rzecznik prasowy Watykanu Navarro Valls oświadczał: " Papież nie jest pacyfistą, ponieważ musi pamiętać, że w imię pokoju można dojść także do okropnych niesprawiedliwości. Istnieją przypadki, w których samoobrona może doprowadzić do śmierci człowieka..." Albo: " ludzie, którzy popełnili przestępstwo są w takiej sytuacji, że nie mogą już więcej zaszkodzić"..., albo: "zasadę samoobrony stosuje się wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami". Natomiast prawdziwe narzędzia przeciwko niewidzialnemu wrogowi to kontrola ogromnych przepływów finansowych i międzynarodowego obrotu, możliwość blokowania przemytu broni, porozumienia, zapobieganie, międzynarodowa sieć nadzoru bez przecieków i współudziałów. Poza tym międzynarodowa wspólnota musi w szybki sposób rozwiązywać toczące się konflikty, począwszy od tragedii izraelsko-palestyńskiej, przy pomocy wyważonych rozwiązań, które potrafiłyby uszanować prawa obu stron. Jednocześnie konieczna jest polityczna przemiana, aby zaczęto od zburzenia muru ubóstwa dzielącego Południe od Północy świata. W ten sposób inwestuje się w przyszłość, wzmacnia się możliwą nadzieję dla tych, którzy umierają dzisiaj na ulicach, zapomniani przez biedne państwa. Nie można pozwolić niewidzialnemu nieprzyjacielowi, aby z desperacji i tragedii świata czerpał powody dla usprawiedliwiania swego niszczącego zamysłu. "Wszyscy jesteśmy Amerykanami" - dało się słyszeć po 11 września - i jest to do zaakceptowania pod jednym warunkiem: wszyscy jesteśmy Amerykanami, ponieważ wszyscy jesteśmy Irakijczykami, wszyscy jesteśmy Afgańczykami, to znaczy - zawsze i wszyscy jesteśmy po stronie ofiar. Po stronie irackich dzieci, które wciąż umierają z powodu braku lekarstw ze względu na embargo; po stronie afgańskich cywili, którzy płacą okrutną cenę wyrażoną w ludzkich życiach; po stronie Palestyńczyków umierających pod bombami oraz po stronie Izraelitów - nieoczekiwanych ofiar terroryzmu. Jest niemożliwe do przewidzenia, co przyniosą nam kolejne dni. Jak twierdzi Massimo Toschi w artykule poświęconym Dzisiejszym misjom, na naszej drodze stoją dwie lampy: jedna - to niewinne ofiary proszące o pokój, o polityczną przemianę i wytyczające jej drogę; w ich niemym krzyku zawarta jest przyszłość świata, jeśli będziemy umieli go wysłuchać ze zrozumieniem i pokorą. Drugą lampą jest dla wierzących Boże Słowo, które nigdy nie może być ujmowane w nawias, a tym bardziej w decydujących momentach dziejowych. Wymaga ono, abyśmy żyli jak baranki pośród wilków, abyśmy przebaczali aż siedemdziesiąt siedem razy; nie nakazuje nam życia bez wrogów, ale aby ich kochać i oddawać za nich życie, aby głosić misterium Jezusa, który uczynił pokój poprzez krew i krzyż. Te dwie lampy oświetlają noc strachu, która, jak się wydaje, zamieszkała w wielu sercach wierzących i niewierzących, i wskazują trudne drogi pokoju, po których mamy podążać (jak nas do tego powołano), jeśli nie chcemy stać się wspólnikami niewidzialnego wroga. Jeśli ktoś zwodzi nas, abyśmy sądzili, że może być "sprawiedliwa wojna", przypomnijmy sobie słowa Papieża Jana Pawła II zawarte w Przesłaniu z okazji XV Międzynarodowego Dnia Pokoju (3 stycznia 1982): "Wojna jest najbardziej barbarzyńskim i najbardziej nieskutecznym środkiem rozwiązywania konfliktów".

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2001-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Agnieszko z Montepulciano! Czy Ty rzeczywiście jesteś taka doskonała?

Niedziela Ogólnopolska 16/2006, str. 20

wikipedia.org

Proszę o inny zestaw pytań! OK, żartowałam! Odpowiem na to pytanie, choć przyznaję, że się go nie spodziewałam. Wiesz... Gdyby tak patrzeć na mnie tylko przez pryzmat znaczenia mojego imienia, to z pewnością odpowiedziałabym twierdząco. Wszak imię to wywodzi się z greckiego przymiotnika hagné, który znaczy „czysta”, „nieskalana”, „doskonała”, „święta”.

Obiektywnie patrząc na siebie, muszę powiedzieć, że naprawdę jestem kobietą wrażliwą i odpowiedzialną. Jestem gotowa poświęcić życie ideałom. Mam w sobie spore pokłady odwagi, która daje mi poczucie pewnej niezależności w działaniu. Nie narzucam jednak swojej woli innym. Sądzę, że pomimo tego, iż całe stulecia dzielą mnie od dzisiejszych czasów, to jednak mogę być przykładem do naśladowania. Żyłam na przełomie XIII i XIV wieku we Włoszech. Pochodzę z rodziny arystokratycznej, gdzie właśnie owa doskonałość we wszystkim była stawiana na pierwszym miejscu. Zostałam oddana na wychowanie do klasztoru Sióstr Dominikanek. Miałam wtedy 9 lat. Nie było mi łatwo pogodzić się z taką decyzją moich rodziców, choć było to rzeczą normalną w tamtych czasach. Później jednak doszłam do wniosku, że było to opatrznościowe posunięcie z ich strony. Postanowiłam bowiem zostać zakonnicą. Przykro mi tylko z tego powodu, że niestety, moi rodzice tego nie pochwalali. Następnie moje życie potoczyło się bardzo szybko. Założyłam nowy dom zakonny. Inne zakonnice wybrały mnie w wieku 15 lat na swoją przełożoną. Starałam się więc być dla nich mądrą, pobożną i zarazem wyrozumiałą „szefową”. Pan Bóg błogosławił mi różnymi łaskami, poczynając od daru proroctwa, aż do tego, że byłam w stanie żywić się jedynie chlebem i wodą, sypiać na ziemi i zamiast poduszki używać kamienia. Wiele dziewcząt dzięki mnie wstąpiło do zakonu. Po mojej śmierci ikonografia zaczęła przedstawiać mnie najczęściej z lilią w prawej ręce. W lewej z reguły trzymam założony przez siebie klasztor. Wracając do postawionego mi pytania, myślę, że perfekcjonizm wyniesiony z domu i niejako pogłębiony przez zakonny tryb życia można przemienić w wielki dar dla innych. Oczywiście, jest to możliwe tylko wtedy, gdy współpracujemy w pełni z Bożą łaską i nieustannie pielęgnujemy w sobie zdrowy dystans do samego siebie. Pięknie pozdrawiam i do zobaczenia w Domu Ojca! Z wyrazami szacunku -
CZYTAJ DALEJ

“Chrystus spowity całunem” wystawiony w Rzymie

2025-04-18 22:00

[ TEMATY ]

Rzym

Chrystus spowity całunem

niezwykła rzeźba

Włodzimierz Rędzioch

“Chrystus spowity całunem”

“Chrystus spowity całunem”

W samym sercu Neapolu, w Kaplicy Sansevero znajduje się jedna z najbardziej niezwykłych rzeźb jaką kiedykolwiek wykuto w marmurze – to „Chystus spowity całunem” („Cristo Velato”). Jej twórcą jest włoski rzeźbiarz Giuseppe Sammartino, który skończył swoje dzieło w 1753 r. Ludziom trudno było uwierzyć, że można było z twardego marmuru „wydobyć” przezroczysty całun, który lekko pokrywał ciało zmarłego Chystusa. Ponieważ zleceniodawcą rzeźby był książe Raimondo di Sangro, sławny alchemik, powstała legenda, że całun powstał w alchemicznym procesie „marmoryzacji” tkaniny.

Warto dodać, że w okresie późnego baroku Sammartino był jednym z najwybitniejszych włoskich rzeźbiarzy – pracował w Neapolu, tworząc rzeźby o tematyce religijnej, a Chrystus z kaplicy Sansevero jest jego najsłynniejszym dziełem.
CZYTAJ DALEJ

Watykan/ Papież dołożył wszelkich starań, by być obecnym podczas Wielkiego Tygodnia

To mogła być Wielkanoc bez papieża Franciszka, a jednak dołożył on wszelkich starań, by być obecnym podczas najważniejszego tygodnia w roku liturgicznym - podkreślają w niedzielę watykaniści.

W Wielki Czwartek papież dotrzymał tradycji i udał się w geście bliskości do więzienia, był z wiernymi w Wielką Sobotę i w wielkanocną niedzielę.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję