Reklama

Adwentowa opowieść

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dawno to było. Św. Mikołaj nie dysponował środkami lokomocji, z których może korzystać dzisiaj. Dlatego najczęściej przychodził nocą i korzystając z nocnej ciszy delikatnie wkładał skromne prezenty pod głowę śpiącego dziecka. Tak mijały lata i niezmiennie mikołajowa noc zaczynała się bezsennością maluchów, liczących po cichu, że może uda im się przechytrzyć Świętego i zobaczyć Jego postać w nocnej poświacie. Daremnie! Św. Mikołaj wiedział kiedy przyjść, by nie dać się zdekonspirować.
Przyszedł jednak taki rok, w którym św. Mikołaj postanowił odwiedzić wieczorem jedną z niewielkich wiosek. Zapanowała radość i zrozumiałe podniecenie. Już kilka tygodni przed tym wydarzeniem dzieci szeptały o tym, co ma nastąpić. Wszystkie liczyły, że skoro Mikołaj przyjedzie osobiście, to widocznie ma w tym jakiś cel, a nade wszystko musiał dostrzec, że były szczególnie grzeczne. Tak mijały kolejne dni. Przyroda również dostosowała się do czekającego wieś wydarzenia. Padał codziennie obficie śnieg tworząc wielkie zaspy, które odsuwane utworzyły jeden wielki tunel, którym biegało się na Roraty i organizowało popołudniowe zabawy.
Kilka dni przed przyjazdem św. Mikołaja w jednym z domów zapanował smutek. Maleńka siostrzyczka Andrzeja zachorowała. Codzienne odwiedziny lekarza, kolejne recepty i ten smutek na twarzy mamy i babci. To nie zwiastowało nic dobrego. Andrzej zaczął bać się o Andżelikę. Przestał marzyć o bogatych prezentach, a miejsce marzeń zajęła modlitwa o zdrowie siostry. Modlił się prosto, jak potrafił - św. Mikołaju, możesz dać mój prezent komuś innemu, dla mnie przynieś paczkę ze zdrowiem dla mojej siostry. I tak trwał ten cichy dialog, okraszony słonością łez.
Kolejne dni stawiały wielki znak zapytania co do skuteczności tych dialogów z Mikołajem. Mama kryła się w kątach i płakała. To już nie były przelewki. Mimo, że Andrzej nie był dopuszczany do wiadomości o stanie zdrowia siostry, wiedział doskonale, że nie jest dobrze.
Nadszedł wreszcie oczekiwany przez tylu maluchów dzień św. Mikołaja. Andrzej, znany w rodzinie maminsynek, był przekonany, że na to spotkanie pójdzie z mamą. To nieco osładzało panujący w sercu smutek. Niestety, mama nie mogła opuścić chorej córki. Poszedł więc z dziadkiem. W wiejskiej sali ludowego domu, który był dumą miejscowości, było gwarno, tłoczno i bardzo gorąco. Wreszcie pogasły światła i na scenę wkroczył św. Mikołaj. W ciszę, która zapadła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęły wpisywać się słowa o niebie, radości zbawionych, tęsknocie Pana Boga, który czeka tam na nas wszystkich. Żeby tam trafić trzeba czynić na ziemi dobro. On po to przyjechał, aby nam to przypomnieć i tym, którzy nie za bardzo kwapią się do tego dobra przynieść upomnienie, a czyniącym dobro przekazać podarki.
- Skąd on to wszystko wie? - zakołatało w głowie Andrzeja. To niemożliwe, by wiedział o wszystkich rzeczach, skoro jest tu tak wielu ludzi?
Dalsze rozmyślanie przerwał głos Mikołaja, który zaczął po imieniu i nazwisku wywoływać kolejnych obdarowanych. Przyszła wreszcie kolej na Andrzeja. Na trzęsących nogach dotarł przed oblicze przybysza z nieba, łamiącym, prawie płaczliwym głosem wypowiedział swoje nazwisko i imię, pewnie odmówił jakąś modlitwę, o którą prosił Święty i już miał powiedzieć o swojej prośbie, o swojej siostrze, ale Mikołaj jakby nieco się śpiesząc sięgnął do przepastnego kosza po kolejną paczkę i wywołał następne dziecko.
Powrót do domu nie miał w sobie nic z radości obdarowania. Andrzej wiedział, że tam czeka go smutek i niepewność. Na dodatek był niezadowolony, że nie powiedział Świętemu o tym najważniejszym prezencie, który chciał dostać.
W domu nikt nie czekał na radość rozpakowywania prezentu. Za zamkniętymi drzwiami tzw. werandy tliło się światło i słychać było szepty kobiet. Wkrótce dołączył do nich dziadek zostawiając obdarowanego z prezentem. Andrzej nie tknął paczki. Rozebrał się i wcisnąwszy w pościel zaczął szlochać. Nie mógł opanować tego spazmu. Zmęczony zasnął.
Rano kiedy się obudził, przy łóżku siedziała mama.
- Dlaczego nie rozpakowałeś prezentu? Jej głos był jasny i radosny.
- Coś się musiało stać - przemknęło przez głowę dziecka. Andżelika pewnie umarła i mama nie chce tego po sobie pokazać.
No to teraz rozpakujemy paczkę, a potem coś ci pokażę - rzuciła mama. Do grona ciekawskich dołączyła babcia, dziadek, nieśmiało od proga obserwował scenę tato. Niecierpliwie wyjmował pomarańcze, sweter, słodycze. Serce tłukło się ciekawością tego kolejnego prezentu. Wreszcie nadeszła pora. No to teraz chodź, coś zobaczysz. Mama w kuchni wyjęła z garnka z gotującą się wodą butelkę z mlekiem. Kiedy dochodzili do tego magicznego pokoju dał się słyszeć płacz Andżeliki. Ledwie ją było widać z becika, ale słychać było doskonale. Mama wcisnęła w jej usta smoczek i mleka wyraźnie zaczęło ubywać. Zwykle Andrzej był uczestnikiem tego dokarmiania i zawsze w myślach zaklinał siostrę, by wszystkiego nie wypiła. Ta reszta należała do niego. Teraz zaciskał pięści jakby dodając jej sił, by wyssała cały zapas pokarmu. I ta posłuchała.
A jednak stał się cud. To przekonanie nie opuszczało Andrzeja przez cały dzień.
- A jednak Mikołaj był. Słyszał moje modlitwy.
Dopiero wieczorem sprawa się nieco wyjaśniła. Wiejskim zwyczajem mamę odwiedziła jej starsza siostra. Siedziały przy śpiącej Andżelice i mama snuła opowieść o wczorajszym cudzie.
- Widzisz, przyszedł tata z Andrzejem z tego Mikołaja. Andżelika była już sina. Dziecko się dusiło. Już nie wiedziałam co robić. Wzięłam różaniec i modliłam się, bo wiedziałam, że to już koniec. Tata skrzyczał nas obie z mamą, że nic nie robimy. Mama nieco zdenerwowana odpowiedziała, że przecież nic się nie da już zrobić. Wtedy tata poszedł do komory i przyniósł słoik miodu. Wziął gorącej wody rozmieszał ten miód i nalał do butelki. Na siłę rozwarł zaciśnięte usta i zmusił dziecko do picia. Pamiętam, że prawie krzyknęłam:
- Niech tata da spokój. Niech dziecko spokojnie umrze.
- Na to zawsze będzie czas - odpowiedział i trwał przy dziecku. Nagle rozległ się straszny kaszel. Sądziłam, że dziecko się zakrztusiło. A ono zaczęło wymiotować strasznym granatowym płynem. Po chwili jakby zachłysnęło się powietrzem i zaczęło oddychać, otworzyło oczy i jakby na nowo oglądało świat. Potem dawaliśmy jej jeszcze kilka razy ten miód i działo się podobnie.
- Co to było? - spytała ciotka.
- Andżelika miała grzybicę jamy ustnej. Lekarz przepisał coś takiego granatowego do pędzlowania jamy ustnej. Ja to robiłam, a gardło dziecka zasklepiała ta zasychająca maź i po prostu zaczęło się dusić. Gdyby nie tata, pewnie by do rana umarło. Ten miód przeżarł tę skorupę i dziecko złapało oddech.
Andrzej już wiedział. Św. Mikołaj sam wszystkiego nie może zrobić. Posługuje się ludźmi. Tym razem wybrał dziadka. Potem kiedy Andrzej dorastał, dowiedział się, że ten św. Mikołaj to albo przebrany sąsiad, albo rodzice podkładający nocą prezenty. Nigdy jednak nie miał wątpliwości, że to nie oni, ale On posługując się nimi czyni dobro.
To nie bajka. Ta opowieść została napisana przez życie. Zbliżają się Święta. W tych dniach także będą ludzie smutni, samotni, chorzy. Może wokół nas są tacy, którym żal zasklepił serce. Potrzeba miodu modlitwy, życzliwości, uśmiechu. Pomyślmy. Rozejrzyjmy się. Radość jest w zasięgu ręki. Wyciągnijmy ją do człowieka zanim sięgniemy po wigilijny opłatek.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty oracz

Niedziela przemyska 20/2012

W miesiącu maju częściej niż w innych miesiącach zwracamy uwagę „na łąki umajone” i całe piękno przyrody. Gromadzimy się także przy przydrożnych kapliczkach, aby czcić Maryję i śpiewać majówki. W tym pięknym miesiącu wspominamy również bardzo ważną postać w historii Kościoła, jaką niewątpliwie jest św. Izydor zwany Oraczem, patron rolników. Ten Hiszpan z dwunastego stulecia (zmarł 15 maja w 1130 r.) dał przykład świętości życia już od najmłodszych lat. Wychowywany został w pobożnej atmosferze swojego rodzinnego domu, w którym panowało ubóstwo. Jako spadek po swoich rodzicach otrzymać miał jedynie pług. Zapamiętał również słowa, które powtarzano w domu: „Módl się i pracuj, a dopomoże ci Bóg”. Przekazy o życiu Świętego wspominają, iż dom rodzinny świętego Oracza padł ofiarą najazdu Maurów i Izydor zmuszony był przenieść się na wieś. Tu, aby zarobić na chleb, pracował u sąsiada. Ktoś „życzliwy” doniósł, że nie wypełnia on należycie swoich obowiązków, oddając się za to „nadmiernym” modlitwom i „próżnej” medytacji. Jakież było zdumienie chlebodawcy Izydora, gdy ujrzał go pogrążonego w modlitwie, podczas gdy pracę wykonywały za niego tajemnicze postaci - mówiono, iż były to anioły. Po zakończonej modlitwie Izydor pracowicie orał i w tajemniczy sposób zawsze wykonywał zaplanowane na dzień prace polowe. Pobożna postawa świętego rolnika i jego gorliwa praca powodowały zawiść u innych pracowników. Jednak z czasem, będąc świadkami jego świętego życia, zmienili nastawienie i obdarzyli go szacunkiem. Ta postawa świętości wzbudziła również u Juana Vargasa (gospodarza, u którego Izydor pracował) podziw. Przyszły święty ożenił się ze świątobliwą Marią Torribą, która po śmierci (ok. 1175 r.) cieszyła się wielkim kultem u Hiszpanów. Po śmierci męża Maria oddawała się praktykom ascetycznym jako pustelnica; miała wielkie nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny. W 1615 r. jej doczesne szczątki przeniesiono do Torrelaguna. Św. Izydor po swojej śmierci ukazać się miał hiszpańskiemu władcy Alfonsowi Kastylijskiemu, który dzięki jego pomocy zwyciężył Maurów w 1212 r. pod Las Navas de Tolosa. Kiedy król, wracając z wojennej wyprawy, zapragnął oddać cześć relikwiom Świętego, otworzono przed nim sarkofag Izydora, a król zdumiony oznajmił, że właśnie tego ubogiego rolnika widział, jak wskazuje jego wojskom drogę... Izydor znany był z wielu różnych cudów, których dokonywać miał mocą swojej modlitwy. Po śmierci Izydora, po upływie czterdziestu lat, kiedy otwarto jego grób, okazało się, że jego zwłoki są w stanie nienaruszonym. Przeniesiono je wówczas do madryckiego kościoła. W siedemnastym stuleciu jezuici wybudowali w Madrycie barokową bazylikę pod jego wezwaniem, mieszczącą jego relikwie. Wśród licznych legend pojawiają się przekazy mówiące o uratowaniu barana porwanego przez wilka, oraz o powstrzymaniu suszy. Izydor miał niezwykły dar godzenia zwaśnionych sąsiadów; z ubogimi dzielił się nawet najskromniejszym posiłkiem. Dzięki modlitwom Izydora i jego żony uratował się ich syn, który nieszczęśliwie wpadł do studni, a którego nadzwyczajny strumień wody wyrzucił ponownie na powierzchnię. Piękna i nostalgiczna legenda, mówiąca o tragedii Vargasa, któremu umarła córeczka, wspomina, iż dzięki modlitwie wzruszonego tragedią Izydora, dziewczyna odzyskała życie, a świadkami tego niezwykłego wydarzenia było wielu ludzi. Za sprawą św. Izydora zdrowie odzyskać miał król hiszpański Filip III, który w dowód wdzięczności ufundował nowy relikwiarz na szczątki Świętego. W Polsce kult św. Izydora rozprzestrzenił się na dobre w siedemnastym stuleciu. Szerzyli go głównie jezuici, mający przecież hiszpańskie korzenie. Izydor został obrany patronem rolników. W Polsce powstawały również liczne bractwa - konfraternie, którym patronował, np. w Kłobucku - obdarzone w siedemnastym stuleciu przez papieża Urbana VIII szeregiem odpustów. To właśnie dzięki jezuitom do Łańcuta dotarł kult Izydora, czego materialnym śladem jest dzisiaj piękny, zabytkowy witraż z dziewiętnastego stulecia z Wiednia, przedstawiający modlącego się podczas prac polowych Izydora. Do łańcuckiego kościoła farnego przychodzili więc przed wojną rolnicy z okolicznych miejscowości (które nie miały wówczas swoich kościołów parafialnych), modląc się do św. Izydora o pomyślność podczas prac polowych i o obfite plony. Ciekawą figurę św. Izydora wspierającego się na łopacie znajdziemy w Bazylice Kolegiackiej w Przeworsku w jednym z bocznych ołtarzy (narzędzia rolnicze to najczęstsze atrybuty św. Izydora, przedstawianego również podczas modlitwy do krucyfiksu i z orzącymi aniołami). W 1848 r. w Wielkopolsce o wolność z pruskim zaborcą walczyli chłopi, niosąc jego podobiznę na sztandarach. W 1622 r. papież Grzegorz XV wyniósł go na ołtarze jako świętego.
CZYTAJ DALEJ

Wrocław: Abp Kupny reaguje ws. praktyk przebierania chłopców za dziewczynki

2025-05-14 20:20

[ TEMATY ]

homoseksualizm

abp Józef Kupny

Episkopat News

Abp Józef Kupny

Abp Józef Kupny

Wiceprzewodniczący Episkopatu Polski abp Józef Kupny skomentował sytuację w Szkole Podstawowej nr 22 we Wrocławiu. W placówce w ramach Europejskiego Miesiąca Różnorodności zaplanowano przebieranie się chłopców za dziewczyny i odwrotnie. Wzburzeni rodzice zaprotestowali. Wsparł ich metropolita wrocławski.

Podstawówka z Wrocławia włączyła się w obchody Europejskiego Miesiąca Różnorodności. Jako jeden z elementów tych obchodów postanowiła zorganizować 16 maja Dzień Różnorodności Płciowej i Nieheteronormatywnej. Jedna z psychologów w tej placówce wymyśliła, by uczniowie właśnie tego dnia przebrali się za płeć przeciwną lub w kolorach tęczy.
CZYTAJ DALEJ

Zawsze trzyma się w cieniu. Kim jest sekretarz nowego papieża?

2025-05-15 15:40

[ TEMATY ]

sekretarz

Papież Leon XIV

sekretarz papieża

ks. Edgard Iván Rimaycuna Inga

Vatican Media

Choć Watykan oficjalnie nie ogłosił tej nominacji, to latynoski ksiądz towarzyszący od pierwszych chwil Leonowi XIV nie mógł umknąć uwadze mediów. Chodzi o 36-letniego ks. Edgarda Ivána Rimaycunę, który pracował u boku obecnego papieża jeszcze w Peru, a następnie trafił za nim do Watykanu. Podkreśla się jego ogromną dyskrecję i to, że zawsze trzyma się w cieniu.

Ks. Edgard Iván Rimaycuna pochodzi z Peru. Jego znajomość z obecnym papieżem sięga 2006 roku, kiedy formował się w seminarium duchowym Santo Toribio de Mogrovejo w Chiclayo. W tym czasie ojciec Robert Prevost był przeorem augustianów, ale utrzymywał bliskie relacje ze swą przybraną ojczyzną. Dla młodego seminarzysty augustianin szybko stał się mentorem, odgrywając decydującą rolę w dojrzewaniu jego powołania. Kiedy zakonnik powrócił do Peru, początkowo jako administrator apostolski, a później biskup diecezjalny, potrzebował godnego zaufania współpracownika: w ten sposób Rimaycuna zaczął pracować u jego boku.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję