Reklama

W wolnej chwili

Nawet na popiół pazerni

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ante cinerum et quadragesimae... – Proboszcz mówi, a gospodyni tłumaczy. Znam pojęcia, ale nie znam zwyczajów... – Mamy posiedzenie sztabu duszpasterskiego. Brzmi bojowo, nie bardzo wiem, z czym się to je. Gospodyni:

– W tłusty czwartek przyjdą na pączki.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– A tam – odpowiada zirytowany proboszcz, ale balon został przekłuty. Okazuje się, jak zawsze, że prawda leży pośrodku. Zasiadamy w refektarzu w kilka osób. My, proboszcz i ja, dalej organista, kościelny, zelatorki, panny Skotnickie i jeszcze dwóch panów, jak się okazuje, śpiewaków pogrzebowych, ale nie tylko. Dosyć gwarno na początku. Wszyscy się przecież znają i wiele razy już tę odprawę odbywali. Proboszcz wchodzi, milkniemy. Gospodyni nie chce usiąść przy stole, choć podobno przynależy do sztabu.

– Z kuchni was będę słyszeć – odpowiada na zaproszenie.

– Niech tam – kwituje z rezygnacją proboszcz i zagaja zebrane, przepraszam, posiedzenie sztabu.

– Wszyscy są? No. Aniśmy się obejrzeli i po karnawale, a na widoku post.

Kiwają głowami. Nieśmiało podejmują na powrót rozmowy, bo proboszcz z kościelnym szturchają się słowami.

– Co to teraz taki post – mówi pan z sumiastym wąsem i siwym okoleniem wokół łysej głowy. – Moja mama, świeć, Panie, nad jej duszą, to garnki wyparzała, żeby bodaj odrobina tłuszczu się nie ostała.

Reklama

– Tak, tak – potakują inni. – Olej się tłoczyło z rzepaku, ze słonecznika.

– Lniany był najlepszy – ktoś dopowiada.

– Ale przecież każdy do czego innego. Konopny na ten przykład...

Proboszcz puka niecierpliwie w stół.

– Dosyć już tych kulinariów.

I do kościelnego:

– Ja ci ogłoszę, żeby ci te palmy przynosili, ale ty je porządnie przepal, żeby nie było jak w inne lata, tyle badyli i paprochów.

Kościelny prycha z oburzenia.

– Jakie badyle? U teścia w starej stodole stoją żarna, przemielę, będzie jak mąka. Tylko żeby przynieśli.

Rzeczywiście, w niedzielę pierwszy punkt ogłoszeń parafialnych dotyczy popiołu, a raczej zeszłorocznych palm.

– Jak co roku proszę. Jak tam macie za obrazami poświęcone palmy z zeszłego roku, to przynieście do pana kościelnego. Wiadomo, potrzeba na popiół na środę, cinerum. Tylko od razu, zaraz.

I w trakcie ogłoszeń – do kościelnego:

– Kiedy to będziesz palił?

– We wtorek – odpowiada z zakrystii.

– No właśnie, do wtorku rana, bo potem to po co komu.

Radzimy dalej, bo punktów co niemiara. Nad każdym dyskusja, w ogóle niepotrzebna, ale okazuje się obowiązkowa. Niepotrzebna, bo bez względu na głosy, racje i propozycje w pewnym momencie proboszcz mówi: to będzie tak a tak. Kiedy próbuję się czemuś przeciwstawić, proboszcz nagle oznajmia:

– Weźmiesz kazania pasyjne.

– Dlaczego? – protestuję nieśmiało i daremnie.

Reklama

– Weźmiesz, bo zawsze tak było. Ja jestem zbyt uczuciowy, Pana Jezusa mi żal. Co się patrzysz, ledwie powiem dwa zdania i ryczę. Na ambonie nie wypada. Kazanie pisz na maszynie w trzech odbitkach. W kaplicach nabożeństwa prowadzą panowie śpiewacy i odczytają ludowi Bożemu. Zostawiamy im, jak jedziemy do południa na Mszę. No to mamy. Aha, Drogi Krzyżowe. Co roku to mówię, ale w tym już postanowione. Po kościele od stacji do stacji chodzą tylko krzyż i świece. Ksiądz prowadzi rozważania od pulpitu.

Kościelny nie wytrzymał. Wiercił się zresztą od pewnego czasu.

– Zaraz, zawsze było tak, że ksiądz też chodził za krzyżem. To przecież droga, to jak ma stać w miejscu?

– Aleś mądry. Liturgista powiatowy. I widzisz, co było? Kto go spod chóru słyszy?

I do mnie:

– Twój poprzednik się uparł, głos miał jak piszczałka i tak popiskiwał, a ludzi u nas przychodzi moc. Nic nie słychać było, nadymał się, a ledwie jak sroka na wiosnę. Postanowione.

Kościelny pyta:

– Kto będzie odprawiał nabożeństwa?

– Ksiądz, co cię obchodzi?

– Który? – Kościelny nie odpuszcza, chyba z samej przekory. – Muszę wiedzieć, jak przygotować.

Proboszcz patrzy na mnie, ja się jeżę.

– Dobrze, niech będzie moja strata. Dziecięce – wikary, ja biorę dla dorosłych. Czasami mnie zastąpisz.

A kościelny od razu:

– Po pierwszym piątku to już w każdy.

Proboszcza to bardzo denerwuje.

– I co głupstwa pleciesz? Płaci ci kto za to?

– Nie tak jest każdego roku?

Rozgląda się po pozostałych, szukając poparcia. Nikt się nie kwapi. Za to proboszcz purpurowieje na twarzy.

– Jak ta biedna kobieta z tobą wytrzymuje. Rozgrzeszenie jej powinno się dawać bez pokuty. Patrzcie, co za horrendalna maruda. O, doigrasz się jeszcze. Masz szczęście, że trafiłeś na wyjątkowo spokojnego proboszcza.

Reklama

Znowu zamęt. Ktoś dzwoni do drzwi kancelarii.

– Zobacz.

Proboszcz rzuca do mnie i przechodzą do następnego punktu. Przyjechali do chorego. Komunikuję. Wszyscy zainteresowani. Proboszcz pyta:

– Skąd? – Mówię.

– A do kogo tam?

– Do Kija, chyba, tak jakoś mówił. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem.

– Dobrze. Już po kolędzie był lichy. Czym przyjechali?

– Furmanką.

– Ciepło się ubierz, bo to potrwa. Bursa jest w zakrystii. Powiem ci potem, co my tu postanowimy, ale już ci mówię, że kazanie w Środę Popielcową masz ty. Krótkie, treściwe, bo ludzi przychodzi masa i z popiołem się nie wyrobimy. No, jedź, co się ociągasz, a my do następnego punktu, rekolekcje.

Z niepokojem opuszczam to wysokie zgromadzenie, obawiając się następnych obowiązków.

W kożuchu proboszcza, z Panem Jezusem na piersi, moszczę się obok woźnicy, jednak tyłem do kierunku jazdy. Taki tu zwyczaj. W drodze powrotnej siadam już normalnie i rozmawiamy. Konie dwa, przez zimę wypoczęte, rwą się drogi, ledwie je może powstrzymać lejcami, wierzgają co chwilę.

– Mój i chrzestnego, nie bardzo się nadają do pary, ale ojciec pilił. Jakoś dojedziemy.

Reklama

Uspakaja woźnica i milknie. Trochę się modlę, a później zaczynam myśleć o tym kazaniu na Środę Popielcową. Ma być krótkie, treściwe. Cały proboszcz, wie jak, ale sam nie powie. Godzina, jak tu się mówi, z przechodem, czyli prawie dwie i jesteśmy na miejscu. Kilka domów wokół dużego stawu, brzegi porośnięte wierzbami i zmarzniętym tatarakiem, latem musi być tu pięknie. Na stawie gęsi i kaczki w dużym przeręblu pluskają się beztrosko, że też im nie marzną gołe nogi. Wchodzimy do dużego domu. W sieni i pierwszym pomieszczeniu dużo ludzi, pewnie rodzina, sąsiedzi. Modlą się po cichu na różańcu, bliżej drzwi pokoju prawdopodobnie żona i córka z zaczerwienionymi od płaczu oczami. Przyklękają nabożnie. Pytam o doktora.

– Był kolejny raz przedwczoraj.

– A szpital?

– Mówił, że szkoda go wywozić. I tak nic nie da.

Otwierają drzwi do głównej izby. Na łóżku mężczyzna, kiedyś pewnie rosły i krzepki, teraz wymizerowany chorobą, uśmiecha się na mój widok i żegna zamaszyście.

– Pochwalony – mówi mocnym głosem. – Przykro mi, że fatyguję dobrodzieja w taką pogodę, ale sam bym nie dał rady. Przyszły na mnie ostatnie terminy. Konie nie szarpały? Nienadane do pary.

– Trochę wierzgały, ale syn sobie poradził.

Reklama

Za drzwiami coraz głośniejsza modlitwa, widać czas na spowiedź. Jestem pełen podziwu dla spokoju, akceptacji swojej sytuacji, wdzięczności wobec Pana Boga, bliskich i rzeczowego rachunku sumienia. Jakie to dostojne, pełne godności i ujmujące. „Ucz się, chłopie” – mówię w myślach do siebie. Tak chyba potrafi ktoś, kto świadomie całe życie żył z Bogiem i służył ziemi. Znał swoje miejsce, potrafił być wdzięczny za to, co było, i nie zaprzątał sobie głowy pretensjami o to, czego nie było. Piękna postać i postawa. Teraz już wszyscy są wokół jego łóżka. Po przyjęciu namaszczenia i Wiatyku modli się w ciszy czas jakiś, a potem dziękuje po kolei każdemu, na którego spojrzy. Wyjaśniają sobie jakieś sprawy, proszą o przebaczenie. Na mnie już pora. Droga z powrotem jakby krótsza, a może to wynik rozmowy. Syn opowiada z szacunkiem o ojcu i dziejach rodziny. Znowu mnie dziwi, jak to wszystko mają uporządkowane w głowach, poukładane. I śmierć, i życie, i trwanie, wszystko w rytmie pór roku, lat i wieczności. Godne podziwu. A mnie się wydaje, że ja mam ich uczyć teologii. Mój Boże, to ja mam się uczyć i słuchać. Tak pięknych i sugestywnych wykładów na pewno nie miałem na studiach. Na plebanii już po posiedzeniu, ludzie się rozeszli, czekają na mnie pączek i zimna kawa. Obok zeszyt z zapisem, chyba uchwał i przebiegu posiedzenia wysokiego sztabu. Na wierzchu przypięta kartka proboszczowskim pismem: „Kazanie na Popielec”, dwa razy podkreślone.

Rzeczywiście, w Środę Popielcową ludzi moc. Po kazaniu, za mało konkretne – podsumuje potem proboszcz, organista intonuje pieśń, Posypmy głowy popiołem, i się zaczyna. Najpierw ja proboszczowi, a proboszcz mnie, ludzie pochylają głowy, kobiety odchylaj chustki, otwierają książeczki do nabożeństwa bądź chusteczki dla tych, którzy przyjść dzisiaj nie mogą. Uwijamy się z popiołem, prawie tyle samo to trwa, co cała Msza. W którymś momencie, ministrant mi później powie, proboszcz pociera nos i za chwilę eksplozja. Na metalowej tacy, którą trzyma w ręku, pusto, nad głowami ludzi chmura pyłu. Zamachnął się drugi raz, ale zdążył chwycić się za nos. Patrzy na spustoszenie i pytające oczy ludzi.

– Kościelny, popiół przynieś.

Ten zaś rozkłada ręce w geście bezradności. Proboszcz zwraca się do mnie.

– Daj mi pół i uważaj, nie szastaj tak, żeby starczyło. Oszczędnie.

Podchodzi na swoją stronę i mówi do najbliżej stojących.

– Wy już posypani.

Patrzą niepewni, bo wcale się tak nie czują. Jedyny we wsi prawnik, nietutejszy, przyżeniony – powie o nim później proboszcz – mówi:

– Brak formy.

– Co?

Proboszcz zaskoczony podnosi wzrok.

– Gdyby tak, to każda zawieja, burza piaskowa byłaby Popielcem. Musi być zachowana forma.

Reklama

– Ma pan rację – przyznaje proboszcz i dalej posypuje każdego. Ale między wypowiadaną nad każdym formułą memento, gdy zmierza do następnego rzędu, pod nosem mruczy.

– Nawet na popiół pazerni.

A potem znowu, ze skruchą w oczach, mówi memento i próbuje po dwie drobiny kłaść na czoło, a widać, że i tak nie wystarczy. Patrzy ze smutkiem na to niewiele i morze głów. Nagle, chyba czymś tknięty, mówi do ministranta:

– Przynieś ampułkę z wodą.

Chłopiec niewiele, widać, rozumie, ale nawykły do posłuszeństwa proboszczowi, idzie.

– Polej tu troszeczkę. – Podstawia tackę z popiołem.

– Więcej, co skąpisz.

I znowu z wrzaskiem:

– Nie tyle. Utop mnie od razu. Wystarczy. Zanieś.

Rozrabia to w rzadkie błocko i patykiem od zapalania paschału robi znak krzyża na zdziwionych czołach ludzi. Tych, co chcą do książeczki, odsyła do mnie.

– W ostatniej chwili mi się przypomniało – powie później. – Uratowałem Popielec.

Okazuje się, że uwiera go ta uwaga prawnika, bo w drodze na plebanię mówi z niechęcią:

– On mnie będzie liturgii uczył.

– Miał rację – mówię nieśmiało.

– Rację, racja – przedrzeźnia. – To nie sakrament ani akt prawny tylko cinerum, święty zwyczaj.

– Tym niemniej też ma swoją materię i formę właśnie.

Reklama

– A dajcie wy mi spokój z tymi waszymi formułkami. Tu jest życie. I materia fruwała w powietrzu, i słowa były wypowiadane wielokroć. To czego brakowało? Wiary. Ot, co. Świętość to jest bliskość Pana Boga, a nie wasz formalizm, który kiedyś, przypomnę, nazywał się faryzeizmem.

Wyprzedził nas i zostawił. Z oddali słyszymy tylko:

– Mądre to wszystko, sami mądrale.

– Zły, bo pości – kościelny podsumowuje krótko. – A swoją drogą, nie musiał mi zarzucać, że badyle i paprochy, jak zmieliłem na mąkę, to aż mu do nosa wleciało. Od faryzeuszy nas wyzwał. Tak będzie do Palmowej.

– Ale że co?

– Czepiał się będzie, a potem złagodnieje i przywyknie. Tak jest co roku, my tu zwyczajne. Wszystko jest: post, modlitwa, jałmużna, a u nas jeszcze humory proboszcza.

– Przesadza pan.

– Tak? W wojsku byłem na Wschodzie, a tam się mówiło: pożyją, uwidim.

– Czy ty żeś czego nie dosypał do tego popiołu?

Rozległ się nagle mocny głos proboszcza od furtki.

– O, zaczyna się. Ksiądz weźmie klucze, ja muszę do gminy.

I dzielny kościelny dał nogę. Dochodzenie trwało długo. Materii nie dało się pozyskać do badania, więc zostało zawieszone. Poza tym incydentem – normalnie. Jak co roku próbujemy polubić post, ale jednocześnie z niecierpliwością oczekujemy Zmartwychwstania. Ot i tyle.

2024-02-05 19:29

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wypominki, wymianki

Wciąż ten sam scenariusz. Podchodzi, klęka, trwa tak nieporuszenie z głową opartą o krzyż, potem wstaje, opiera rękę, patrzy w górę, Jezusowi w oczy, całuje i odchodzi w stronę bramy głównej.

Zobaczyłem go kiedyś przypadkiem, tuż po przebudzeniu. Podszedłem do okna, żeby sprawdzić, czy nie pada, zanosiło się wieczorem. Widzę, to może za dużo powiedziane, dostrzegam sylwetkę mężczyzny chyba, bo tego też nie jestem pewien na sto procent. Jest szaro, szósta rano i dzień pochmurny. Nie koncentruję na nim uwagi, ot – przechodzi ktoś przez plac kościelny i tyle, choć pora dziwna i tu nie ma takiego zwyczaju, bo to żaden skrót, ale o szóstej rano takie myślenie jest całkowicie usprawiedliwione. Za drugim razem też mnie to jakoś szczególnie nie obeszło. Od poprzedniego minęło sporo czasu i ledwie to pamiętam. Nawet jak sobie przypominam, że już tak było, to przecież dwa razy, żadna reguła. Następny raz przyglądam się już uważnie dłuższą chwilę. Ktoś klęczy przy krzyżu, potem, wstając, opiera rękę o krzyż, trwa tak jeszcze chwilę i całuje go na odchodne. W tych wszystkich gestach widać jakąś delikatność, szacunek, ale też pewną zażyłość. Krzyż jest przytwierdzony do ściany kościoła, na plecach prezbiterium. Wysoki na parę metrów z piękną figurą Chrystusa, chyba jest w wieku samego kościoła. Dlaczego akurat tu pojawia się ten gość, a nie przy wejściu do kościoła, gdzie stoi krzyż misyjny? Może dlatego, odpowiadam sobie, że tutaj jest niewidoczny. Plac kościelny okala mur, więc z ulicy nie widać. Moje okno jest na piętrze i na wprost kościoła, tylko stąd można to zobaczyć. A może jakie szczególne nabożeństwo ma akurat do tego krzyża. Intrygujące. Przechodząc na drugi dzień obok tego miejsca, popatruję, czy nie ma jakich śladów, może co zakopane, ponosi mnie fantazja. Na początku nie mogę ustalić, czy jest jakiś stały klucz tych odwiedzin. Z czasem orientuję się, że to każdy piątek i naprzemiennie wtorek i środa. W Wielkim Poście zaś jest codziennie za wyjątkiem niedziel. Wciąż ten sam scenariusz. Podchodzi, klęka, trwa tak nieporuszenie z głową opartą o krzyż, potem wstaje, opiera rękę, patrzy w górę, Jezusowi w oczy, całuje i odchodzi w stronę bramy głównej. Zajmuje mu to ok. pół godziny w piątek i krócej, jakieś 15 minut, w inny dzień. Pytam proboszcza, czy nie zadał czasem jakiej dziwnej pokuty komu. Patrzy na mnie jak na wariata.
CZYTAJ DALEJ

Kościół jest domem dla wszystkich, szczególnie dla tych, których zranił

2024-11-22 10:58

[ TEMATY ]

abp Józef Kupny

skrzywdzeni w Kościele

wiceprzewodniczący KEP

Episkopat.pl

Wiceprzewodniczący KEP Abp Józef Kupny

Wiceprzewodniczący KEP Abp Józef Kupny

Abp Józef Kupny odniósł się do przełomowego spotkania biskupów z osobami skrzywdzonymi w Kościele. - To niezwykle ważny krok w pójściu razem naprzód. Razem. Tak, jak razem usiedliśmy w kręgu. Wspólnie daliśmy wyraźny sygnał, że Kościół jest domem dla wszystkich. A szczególnie dla tych, którzy doznali krzywdy - mówi metropolita wrocławski.

Kilkudziesięciu biskupów po zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu Polski spotkało się z delegacją wykorzystanych seksualnie przez księży osób. Było to pierwsze tego typu wydarzenie, o które zabiegała wcześniej społeczność osób skrzywdzonych w Kościele.
CZYTAJ DALEJ

Zakon Maltański ufundował ambulans dla Watykanu

2024-11-22 17:42

[ TEMATY ]

Watykan

Zakon Maltański

karetka

Vatican Media

Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana z Jerozolimy, Rodos i Malty, znany pod nazwą Zakonu Maltańskiego, przekazał Stolicy Apostolskiej w pełni wyposażonego ambulans. Karetka posłuży watykańskiej służbie zdrowia, która przygotowuje się na wyzwania, związane z przybyciem do Wiecznego Miasta ponad 30 mln pielgrzymów w Roku Jubileuszowym. To pierwsza z inicjatyw, jakie Zakon podejmuje w związku z tym obchodami Roku Świętego.

Delegacja Zakonu Maltańskiego, w której obecni byli m.in. wielki mistrz Zakonu Fra’ John Dunlap i wielki szpitalnik Fra’ Alessandro De Francisis, uroczyście przekazali ambulans władzom Gubernatoratu Państwa Watykańskiego – kard. Fernandowi Vérgezowi Alzadze i s. Raffaelli Petrini – oraz odpowiedzialnym za watykańską Dyrekcję Zdrowia i Higieny. Wydarzenie odbyło się 22 listopada w Watykanie i, jak podkreślił wielki mistrz Fra’ John Dunlap „ jeszcze bardziej podkreśliło współpracę ze Stolicą Apostolską i Papieżem Franciszkiem, ale przede wszystkim umacniają charyzmat i misję [Zakonu], które zawsze będą w służbie ubogim, potrzebującym i sprawom wiary”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję