O paradoksach, które pomagają dotknąć tajemnicy Wcielenia, DNA Jezusa i swoim osobistym przeżywaniu Bożego Narodzenia, w rozmowie z Łukaszem Krzysztofką mówi bp Michał Janocha.
Łukasz Krzysztofka: Księże Biskupie, wyjątkowo krótki w tym roku Adwent, którego czwarta niedziela jest jednocześnie Wigilią Bożego Narodzenia, w sposób bardzo wyraźny i dobitny przybliża nas do tajemnicy narodzin Jezusa. Czy możemy dostrzec podobieństwa między Adwentem a Bożym Narodzeniem?
Bp Michał Janocha: Oczywiście, takie podobieństwa są widoczne. Adwent jest czasem niezwykle pięknym, który z jednej strony wprowadza nas w klimat Starego Przymierza, oczekiwania, ciemności, która już zaczyna ustępować światłu. A z drugiej strony ma wymiar eschatologiczny, oczekiwania na powtórne przyjście Chrystusa. Dwa wymiary Adwentu odpowiadają dwom wymiarom Bożego Narodzenia. To narodzenie w ciele, kiedy – jak mówią Ojcowie Kościoła – Chrystus urodził się nierozpoznany w ubóstwie i pokorze, oraz powtórnego przyjścia, kiedy będzie już rozpoznany przez wszystkich w swojej mocy i chwale. Jest jeszcze trzecie Boże Narodzenie, które dokonuje się w nas. Tak więc Adwent jest pięknym czasem podwójnego oczekiwania, które jednocześnie już się spełnia. To, co w teologii wyrażamy za pomocą dwóch prostych słów: „już” i „jeszcze nie”. Żyjemy w Nowym Testamencie, w czasach Kościoła. Zbawienie już się dokonało, a zarazem jeszcze nie, ponieważ podlegamy grzechowi, świat podlega przemijaniu i jest w nas tęsknota do Pełni. To „już” i „jeszcze nie” jest bardzo ważne w Adwencie.
Adwent jest, mówiąc językiem muzycznym, preludium do Bożego Narodzenia, a jego codą, czyli zakończeniem, jest uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli Epifanii. I w tym wypadku mamy wspólny mianownik?
Jest bardzo ciekawa koincydencja tych świąt. Epifania jest niejako manifestacją Chrystusa wobec świata pogańskiego, który reprezentują mędrcy. W Bożym Narodzeniu obecni są pasterze, a więc symbol Izraela, Narodu Wybranego. To zostaje rozdzielone, a jednocześnie bardzo ściśle się łączy. Epifania jest objawieniem Jezusa narodzonego w Betlejem światu. Myśmy tych mędrców ze Wschodu policzyli, bo przecież Biblia nic nie mówi o ich liczbie, i na dodatek włożyliśmy im korony, bo Biblia mówi „mędrcy ze Wschodu”. Nazwaliśmy ich królami, ustaliliśmy ich liczbę na podstawie darów, a w ikonografii – mówię o ikonografii zachodniej – zostają oni zinterpretowani jako trzy pokolenia, a więc cała ludzkość, a jednocześnie trzy kontynenty, które były wtedy znane – czyli cała Ziemia. Najbliżej Jezusa jest stara Azja, bo tam się Jezus narodził, za nią jest trochę młodszy król Europy i na końcu młody, czarnoskóry władca Afryki. Zostało to więc zinterpretowane jako Epifania wszystkim ludom i wszystkim pokoleniom.
Jak zrozumieć Bożą kenozę, fakt, że Bóg ogołocił się i stał się Człowiekiem?
Zrozumieć do końca się nie da, bo tajemnica nas zupełnie przekracza. To jest piękne w doświadczeniu wiary, że obcujemy z tajemnicą, której po tej stronie nie poznamy nigdy do końca, ponieważ ona jest nieskończenie większa. My rozpoznajemy jedynie jakieś jej elementy, pewne fragmenty. Sztuka próbuje dotknąć tej tajemnicy, próbuje jej dotknąć poezja, muzyka, wydobywając różne aspekty. Jednak nie jesteśmy w stanie w pełni uświadomić sobie, co to znaczy, że Bóg stał się człowiekiem, że jest jednym z nas i że Jego człowieczeństwo – już zmartwychwstałe, uwielbione – jest w niebie, czyli w rzeczywistości miłości wewnątrz Trójcy Świętej. My używamy pewnych słów i pojęć. Za tym stoi wiara Kościoła, ale teologia wyrażana słowami – teologia pozytywna, bez której nie ma wiary – jest dopełniona teologią apofatyczną, wskazującą, kim Bóg nie jest, a może nawet z niej wyrastającą. Jak powiedział Bierdiajew „Nie da się objąć tego, co jest nieobjęte”.
Ale co dla nas, wierzących, oznacza Wcielenie Jezusa?
Nasze człowieczeństwo poprzez Wcielenie zostaje przebóstwione, stajemy się w Jezusie braćmi, jesteśmy braćmi Jezusa w Jego człowieczeństwie. To nam jeszcze mocniej uświadamia, że my, wszyscy ludzie, z naszym Bratem, Jezusem, jesteśmy dziećmi jednego Ojca. Kardynał Ratzinger kiedyś postawił pytanie, na czym polega tożsamość i samoświadomość Jezusa w Jego wypowiedziach, co o Jezusie mówi On sam. I analizując wszystkie wypowiedzi Jezusa, doszedł do wniosku, że tą osią Jezusa, Jego DNA, rdzeniem – jak na ikonie między Dzieciątkiem a sferą nieba, która symbolizuje Ojca – jest promień. To jest świadomość bycia Synem Boga – z całą pokorą i uwielbieniem. Jezus to nam objawia i tajemnica chrztu wprowadza nas w to, że my wszyscy jesteśmy w Jezusie, przez Jezusa i z Jezusem dziećmi Ojca. To znaczy: nie jesteśmy sami w Kosmosie, nasze życie nie jest wrzucone w przypadkowość, mówiąc językiem filozofa. Co więcej, w Jezusie stajemy się wszyscy jedną rodziną. To jest perspektywa, do której my kompletnie nie dorastamy i dlatego możemy się jej ciągle na nowo uczyć i odkrywać ze zdumieniem.
Reklama
Czy trudno mówić o Wcieleniu ludziom młodym? Czy chcą oni przyjmować prawdę o Bożym Narodzeniu?
Myślę, że do młodych może docierać język egzystencjalny, język ich własnego doświadczenia. Kiedy wychodzimy od teologicznych pojęć, one są dzisiaj dla nich nieczytelne. W momencie, gdy wychodzimy od doświadczenia, a to są doświadczenia bardzo konkretne – zwłaszcza te najsilniejsze, jak doświadczenie fascynacji, zakochania w drugiej osobie, doświadczenie zagrożenia życia, śmierci ukochanej osoby, jakiegoś zmagania z samym sobą – to nas zawsze prowadzi do pytania o sens. A stąd już blisko do tajemnicy Wcielenia i tajemnicy Boga. Blisko i daleko.
Jak to?
Współczesna kultura rozmienia wielki skarb dziedzictwa wiary na drobne i jakoś glajszachtuje, ujednolica, stosuje to, co się nazywało jeszcze w moim pokoleniu „urawniłowką”, czyli sprowadza wszystko do jakiejś homogenizowanej papki, w której to, co ważne i to, co błahe, co piękne i co brzydkie, ze sobą się miesza. Ale w człowieku istnieje natura, która pragnie – nawet jeśli sama tego nie wie – dobra, prawdy, piękna. Na tym można budować. Chociaż to jest pewnie bardzo długa droga i my się tu często czujemy bezradni.
Jak kształtowała się u Księdza Biskupa fascynacja misterium Wcielenia?
Myślę, że tak jak u wszystkich mojego pokolenia w Polsce, to się zaczynało od doświadczenia i przeżywania świąt, Adwentu i świecy roratniej, od kupowania choinki, od otrzymywania prezentów od św. Mikołaja. W moim domu była tradycja związana nie z 6 grudnia, ale z Wigilią. Od opłatka, kolęd, od tego ciepła, które gdzieś się pojawia w sercu. A potem przychodzi też jakaś głębsza refleksja i tutaj już każdy idzie swoją drogą. Dla mnie ważnym elementem było odkrywanie liturgii Bożego Narodzenia. A potem sztuka, obrazy, które odsłaniały mi wielowymiarowość i tajemnicę tego, co się stało w Betlejem – i ciągle odsłaniają.
Reklama
W jednej z kolęd śpiewamy „Witaj, Jezu nam zjawiony, witaj, dwakroć narodzony. Raz z Ojca przed wieków wiekiem, a teraz z Matki Człowiekiem”. Jak głęboka intuicja teologiczna zawarta jest w tych słowach…
Tak, w ogóle bardzo wiele kolęd to jest locus theologicus, głębokie przesłanie teologiczne, które wyrasta z doświadczenia człowieka. To podwójne narodzenie jest jakby wpisane w dzieje zbawienia i wprowadza święta – tę chwilę, ten moment – w perspektywę wieczności. Tak naprawdę wszystko, co nie ma odniesienia do wieczności, nie bardzo ma sens. A wieczność nadaje sens wszystkim najdrobniejszym, zwyczajnym ludzkim spotkaniom, czynnościom, uśmiechom, łzom itd.
A Księdza Biskupa ulubiona kolęda to…
„Bóg się rodzi”. Zresztą badania pokazały, że ona ma genezę bizantyńską i jest zbudowana na paradoksach, ściślej na oksymoronach: „moc truchleje”, „ogień krzepnie”, „blask ciemnieje”. W ogóle my Pana Boga nie potrafimy zrozumieć inaczej niż poprzez paradoksy. Jeżeli w naszym doświadczeniu i w teologii nie ma paradoksu, to ja się boję takiej teologii, bo ona wtedy wszystko spłaszcza. Boga się nie da zamknąć w ramy katechizmu, chociaż on jest bardzo potrzebny i pożyteczny jak okno, które otwiera nas na tajemnicę. Właśnie kolęda „Bóg się rodzi” jest przepiękną poezją teologiczną przyobleczoną w bardzo szlachetną formę muzyczną, zresztą świecką – poloneza. Tu się sacrum i profanum miesza i łączy ze sobą, bo tak naprawdę Boże Narodzenie ma charakter kosmiczny i znosi różnice, które my tak cierpliwie sobie budujemy.
Reklama
Benedykt XVI w „Jezusie z Nazaretu” napisał: „Bezsilność dziecka stała się wyrazem wszechmocy Boga, który nie stosuje żadnej innej władzy poza milczącą siłą prawdy i miłości. W bezbronnej bezsilności dziecka chciało się z nami spotkać najpierw zbawiające dobro Boga”. Słowa pełne nadziei i wiary w człowieczeństwo i chyba również paradoks?
To prawda. W tym paradoksie jest napięcie i tajemnica. Zrozumieć paradoks to tak jakby próbować opowiedzieć ikonę. Oczywiście, mogę je opowiedzieć, ale jeżeli się jej nie zobaczy, to moje słowa niewiele znaczą. Ja mogę silić się na opowiedzenie muzyki Bacha czy Chopina, ale ją trzeba usłyszeć. Tak samo jest z doświadczeniem Boga. To, co my próbujemy nieraz zrobić w teologii – mam na myśli teologię akademicką (która jest bardzo ważną dyscypliną i niezwykle potrzebną) – ulegamy pokusie zamknięcia w pojęciach tajemnicę Boga. To sprawia, że gdzieś nam umyka istota.
Co wyróżnia Warszawę w świętowaniu Bożego Narodzenia i całej oktawy tej uroczystości?
Boże Narodzenie jest absolutnie uniwersalne – w Warszawie, Nairobi, Buenos Aires, Berlinie, Kijowie, Moskwie i Szanghaju. Natomiast nasuwa mi się na myśl fenomen, który się zaczął w Warszawie, czyli Orszak Trzech Króli. Nieoczekiwanie rozpowszechnił się na całą Polskę i świat. Myślę, że w tym wydarzeniu jest bardzo piękna i głęboka intuicja, a mianowicie, że my idziemy razem z mędrcami. Orszak, który wyrusza z placu Zamkowego, idzie ulicami Warszawy z dużą liczbą małżeństw, dzieci z koronami, które są bardzo pięknym znakiem, bo my jesteśmy rzeczywiście królewskim kapłaństwem, ludem Bożym. To niesie w sobie bardzo głębokie przesłanie. Zapraszam serdecznie wszystkich Czytelników „Niedzieli” do udziału w tym marszu, będącym metaforą życia. To jest droga do Jezusa, gdzie napotykamy wsparcie dobrych aniołów, ale również i przebiegłość Heroda, który pragnie zniszczyć Prawdę, a tym samym zniszczyć człowieka. To wielka metafora drogi duchowej, rozpiętej między narodzinami i śmiercią, a szerzej – między stworzeniem i paruzją. W drogę tę naprawdę warto wyruszyć.
Biskup Michał Janocha Biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej, doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie historii, profesor nadzwyczajny UW i UKSW w Warszawie.
500 lat temu krzyż Baryczków został przywieziony do Warszawy, przez pięć wieków był świadkiem modlitwy i historycznych wydarzeń; z okazji jubileuszu przygotowano wydarzenia religijne, a także naukowe i kulturalne - powiedział PAP historyk sztuki bp Michał Janocha.
Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry,
Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”.
Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii.
Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie.
Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom.
Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej.
W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.;
wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń.
Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy.
Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac.
Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”).
Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości.
Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie?
Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy.
Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia.
Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
Łaciński patriarcha Jerozolimy kard. Pierbattista Pizzaballa oraz kustosz Ziemi Świętej, ojciec Francesco Ielpo w specjalnie nagranym wideo zapraszają pielgrzymów do odwiedzania miejsc związanych z życiem Pana Jezusa - informuje Vatican News. „Pielgrzymowanie jest bezpieczne” — deklarują, zachęcając ludzi do powrotu, aby „okazać bliskość wspólnocie chrześcijańskiej, która wiele wycierpiała”.
Podziel się cytatem
- mówi w nagraniu kard. Pizzaballa.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.