Naukowcy od dawna zastanawiają się, jak zbadać wpływ wiary na poczucie szczęścia, jak to szczęście odczuwają wyznawcy różnych religii. Czy katolicy są szczęśliwsi niż protestanci? Jak szczęście postrzegają chrześcijanie, muzułmanie i żydzi?
Szkodzi czy pomaga?
Zygmunt Freud twierdził, że religia jest człowiekowi do niczego niepotrzebna – jest wręcz szkodliwa. Pisał, że kultura, a zwłaszcza jej główny składnik – religia, jest źródłem nieszczęść, ponieważ przez liczne ograniczenia, jakie narzuca społeczeństwu i jednostkom, tłumi wszelkie naturalne potrzeby, doprowadzając do licznych frustracji i nerwic (zob. Kultura jako źródło cierpień). Dziesięć przykazań np. to prawie same zakazy. Zamiast samorealizacji – samoograniczenie – argumentuje Freud.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Do podobnych wniosków dochodzili oświeceniowi racjonaliści. Po to człowiek ma rozum, aby myśleć samodzielnie, a nie wierzyć w coś, czego i tak zmysłowo nie może doświadczyć. I tu religia znów, wydawałoby się, czyni człowieka nieszczęśliwym. Zamiast swobodnego nieskrępowanego rozumowania – same dogmaty do wierzenia. To Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio (1998) zaprzeczył powszechnie panującemu stereotypowi, że wiara i rozum stoją ze sobą w sprzeczności.
Wiara w hierarchii potrzeb
Reklama
Jakie więc potrzeby zaspokaja wiara? Przede wszystkim egzystencjalne. Potrzeby te są szczególnie istotne w czasach permanentnych zmian oraz związanych z nimi niepokojów i lęków. Dzięki dorobkowi nauk empirycznych ludzkość rozwiązała wiele problemów. Znikają obszary głodu oraz choroby dziesiątkujące społeczeństwa. Ludzie żyją dłużej i są statystycznie zamożniejsi. Ciągle jednak istnieje śmierć, i to bez widoków na antidotum. Bez wiary w życie wieczne nawet najlepsze życie doczesne – najzdrowsze, najspokojniejsze, najciekawsze, najdłuższe itd. – staje się poczekalnią na śmierć, a jakiekolwiek poświęcenie dla kogokolwiek czy czegokolwiek – niczym nieuzasadnioną naiwnością, wręcz głupstwem. Bo niby w imię czego? Życia ludzkiego jednak nie da się sprowadzić tylko do procesów biologicznych. Pojawia się jeszcze kwestia istnienia. Ale nie można też sprowadzić religii do rozwiązywania problemów egzystencjalnych. Stałaby się wtedy filozofią lub, co gorsza, ideologią. Najważniejszy jest osobisty stosunek Stwórcy do stworzenia i odwrotnie. Pojawia się relacja miłości między Bogiem i człowiekiem rozumiana jako nie tylko uczucie, lecz jako decyzja i odpowiedzialność.
A co ze szczęściem?
Władysław Tatarkiewicz napisał, że „aby człowiek mógł być zadowolony z życia, jednym z najistotniejszych warunków jest, aby był przekonany, że ma ono jakiś sens, jakąś wartość. Natomiast wartość ta nie musi być związana z jego własną osobą, może tkwić w rzeczach, z którymi się on styka, w zdarzeniach, w których ma jedynie udział” (O szczęściu). Tak więc szczęście jest związane z sensem życia; z czymś, co leży poza człowiekiem, ale czyni jego życie wartościowym, wpływa na jego dobrostan. Czy wiara czyni człowieka szczęśliwszym? Co na to nauki empiryczne takie jak socjologia czy psychologia?
Badanie tego typu zależności jest bardzo trudne, a wyniki nie poddają się łatwej interpretacji. Dla przykładu – dane zebrane przez Instytut Gallupa pokazują, że niektóre narody skandynawskie, np. Duńczycy i Szwedzi, którzy wykazują wysokie zadowolenie ze swojego życia, są jednocześnie społeczeństwami w znacznym stopniu zlaicyzowanymi. Brak zainteresowania życiem duchowym nie przeszkadza im cieszyć się życiem doczesnym. W badaniach tych nie podano jednak, jak badane osoby rozumieją zadowolenie z życia i czy to jest to samo, co szczęście rozumiane głębiej.
Po pierwsze – wspólnota
Reklama
Z kolei badania przeprowadzone przez London School of Economics oraz Erasmus University Medical Center w Holandii wykazały, że uczestnictwo w organizacjach religijnych jest jedyną aktywnością, którą można skojarzyć z trwałym poczuciem szczęścia, i to w dużo większym stopniu niż uczestnictwo w innych organizacjach, zarówno społecznych, jak i politycznych. Można więc sądzić, że organizacje społeczne, w których spoiwem są wiara i religia, dają swoim uczestnikom takie wartości, które trudno znaleźć w świeckich instytucjach. Podobne badania przeprowadził amerykański instytut badawczy Pew Research Center. Przyznaje on, że chociaż badania nie dowodzą, iż uczęszczanie na nabożeństwa jest bezpośrednią przyczyną szczęśliwszego życia, to jednak w wielu krajach wyraźnie daje się zauważyć taką tendencję, np. w Stanach Zjednoczonych 36% aktywnych religijnie respondentów określiło siebie jako „bardzo szczęśliwych”. W przypadku niereligijnych Amerykanów wartość ta wynosiła tylko 25%. Taka tendencja występuje we wszystkich badanych krajach.
John Swinton w swoich badaniach z 2001 r. wskazuje na wiele różnych mechanizmów, przez które religijność może się przyczynić do polepszenia jakości życia: regulacja stylu życia i wzorów zachowań – jak np. ograniczenie spożycia alkoholu; korzystanie z sieci społecznych i wsparcia społecznego; promocja pozytywnej samooceny, nabywanie określonych umiejętności życiowych – takich jak sieć znajomych udzielających wsparcia w trudnych sytuacjach, przeżywaniu choroby, stresu i straty; pobudzanie pozytywnych emocji – kultywowanie dyspozycji do przebaczania, nadziei i wewnętrznej przemiany.
Po drugie – cnoty
Reklama
Ważny jest także „kapitał cnót”, zwany również kapitałem kulturowym, a nawet kapitałem duchowym, który pomaga człowiekowi radzić sobie w trudnych sytuacjach życiowych. Wszystko to razem składa się na tzw. praktyczną mądrość – pisze Elaine Graham w Religion and the practices of happiness (Religia i praktykowanie szczęścia). Także polscy badacze podkreślają znaczenie praktykowania cnót dla poczucia szczęścia. Psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński, badający od 1991 r. wraz z socjologami, ekonomistami i demografami jakość życia Polaków, twierdzi, że „warto rozwijać wszelkie cnoty, które zbliżają do ludzi i sprawiają, że inni radują się na nasz widok” (Psychologia szczęścia). Czapiński podkreśla mechanizm odwzajemnianego dawania. Nie należy jednak oczekiwać rewanżu, gdyż dar wynikający z prawdziwych cnót jest darem bezinteresownym. Inaczej mamy do czynienia z wyrachowaniem. Ważna jest również umiejętność oglądania świata oczami innych, ale bez wyrzekania się własnego zdania. Ta społeczna empatia pozwala nam odnaleźć się w skomplikowanym świecie różnych ról społecznych. Czapiński wymienia także silną wolę, odwagę, dyscyplinę, samokontrolę. Te cnoty nabywane są w dzieciństwie – przede wszystkim w rodzinie, ale również w organizacjach takich jak harcerstwo albo ruch oazowy.
Kapitał społeczny
Reklama
Literatura na temat szczęścia podkreśla wagę kapitału społecznego, np. grupy przyjaciół oraz na podejmowanie sensownych i dających satysfakcję zajęć. Ważne badania socjologiczne przeprowadzone w USA w latach 1972 – 2002 wykazały prawdziwość tezy, że występuje znacząca pozytywna relacja między religijnością i poczuciem szczęścia (Argyle 1999; Ferriss 2002). Zadano wówczas ludziom następujące pytanie: „Uogólniając, na pytanie, jak się miewasz w ostatnich dniach, mógłbyś powiedzieć, że jesteś: bardzo szczęśliwy, całkiem szczęśliwy, niezbyt szczęśliwy”. Odpowiedzi na to pytanie porównano m.in. do uczestnictwa w praktykach religijnych, co dało następujące rezultaty: wśród praktykujących religię co tydzień „bardzo szczęśliwych” było 40%, „całkiem szczęśliwych” – 51%, a niezbyt szczęśliwych tylko 9%. Wraz ze zmniejszaniem częstotliwości praktyk religijnych malała liczba „bardzo szczęśliwych”, a rosła liczba „niezbyt szczęśliwych”. Wśród niepraktykujących „bardzo szczęśliwych” było 25%, „całkiem szczęśliwych” – 57%, a „niezbyt szczęśliwych” – 18%. Zależność jest więc dość wyraźna. Zbadano także zależność między poczuciem bliskości Boga i poczuciem szczęścia. Badanym zadano pytanie: „Jak bardzo czujesz bliskość Boga przez większość czasu? – bardzo blisko, trochę blisko, wcale nie czuję Jego obecności”. Wśród odczuwających dużą bliskość Boga najwięcej było „całkiem szczęśliwych” – 48%, „bardzo szczęśliwych” było nieco mniej – 41%, a „niezbyt szczęśliwych” – 11%. W grupie „nieodczuwających bliskości z Bogiem” „bardzo szczęśliwych” było 22%, „całkiem szczęśliwych” – 61%, a „niezbyt szczęśliwych” – 17%. Tu też zależność wydaje się wyraźna.
Wykazano także prawdziwość tezy, że efekt ten jest silniejszy, gdy przynależy się do grup religijnych, niż w przypadku samych tylko przekonań religijnych. Wyjaśnienie tej kwestii jednak nie jest proste. Na pierwszy rzut oka wpływ religii na poczucie szczęścia wygląda bardziej na społeczny niż duchowy. Niemniej w praktyce trudno jest oddzielić więź łączącą członków wspólnoty religijnej między sobą od tej, która łączy ich z Bogiem, bo przecież: „Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich” (por. Mt 18, 20). Co ciekawe, badania wykazały, że w USA zależność między religijnością a poczuciem szczęścia jest nieco większa u protestantów niż u katolików. U religijnych Żydów efekt ten jest jednak większy niż u katolików i protestantów.
Podsumowując, można stwierdzić, że religijność ma wpływ na poczucie szczęścia, ale nie można z tego wyciągnąć wniosku, iż wiara religijna jest jedynie sposobem na szczęście. Taka instrumentalizacja wiary może przynieść skutki odwrotne do zamierzonych. W czasach, kiedy bycie szczęśliwym staje się niemalże obowiązkiem (marsz na bal!), a wszelki smutek i niezadowolenie z życia należy natychmiast wyleczyć, najlepiej farmakologicznie, nie można zapominać, że etyka chrześcijańska to przede wszystkim etyka powinności, a szczęście jest produktem ubocznym dobrego życia, najlepiej we wspólnocie.