Ponieważ w życiu Carmen wielką rolę odegrały dwie postacie – Kiko, ale również Jan Paweł II, dlatego poprosiłem postulatora o przypomnienie związków tych osób.
Włodzimierz Rędzioch:- Jan Paweł II przykładał wielką wagę do roli świeckich w Kościele i zachęcał do działania ruchy świeckie. Jaką rolę odegrał Papież w historii Drogi neokatechumenalnej?
Carlos Metola:
- Św. Jan Paweł II odegrał wielką rolę w historii Kościoła końca XX i początku XXI wieku. Był on wielkim darem Boga nie tylko dla Kościoła, ale i dla świata. Jego bogate doświadczenia życiowe w Polsce – dramaty rodzinne, doświadczenia wojenne, tajne seminarium, okres reżymu komunistycznego - sprawiły, że był w stanie doprowadzić do odnowy w Kościele na wszystkich poziomach: teologicznym, liturgicznym, duszpasterskim, doktrynalnym, personalnym.
W przypadku Drogi Neokatechumenalnej św. Jan Paweł II od początku wyczuwał, że jest to coś pozytywnego, czuł, że powinien nam dopomóc i nas zachęcać, ponieważ jest to konieczne dla nowej ewangelizacji, tak pilnej i istotnej w dzisiejszym zsekularyzowanym świecie.
Reklama
Św. Jan Paweł II spotykał się ze wspólnotami neokatechumenalnymi w parafiach Rzymu, które jako „dobry Biskup Rzymu” wizytował - w sumie było to około 300 parafii jego diecezji. Drogę poznawał także w wielu krajach, do których udawał się z wizytami apostolskimi. Spotkał się z setkami wielodzietnych rodzin, które wysyłał na misje, wiedział o licznych zrodzonych w Drodze powołaniach do kapłaństwa, życia konsekrowanego i kontemplacyjnego.
Jan Paweł II wspierał i dodawał otuchy zarówno Kiko i Carmen, jak i licznym wędrownym katechetom. Carmen bardzo lubiła Papieża i jego sekretarza, ks. Dziwisza – była z nimi mocno związana duchowo, ale i osobiście.
Carmen Hernández stale oddawała się studiom wiary katolickiej, również Ojców Kościoła i całej Tradycji Magisterium. Codziennie słuchała Radia Watykańskiego, czytała watykańską gazetę L'Osservatore Romano (podkreślając i wycinając najciekawsze artykuły), zarówno w wydaniu codziennym po włosku, jak i tygodnik po hiszpańsku. Kiedy tylko mogła śledziła na żywo wszystkie przemówienia św. Jana Pawła II, zarówno gdy był w Rzymie lub podróżował po świecie.
Archiwum Carlos Metola
Maríi del Carmen Hernández Barrera
Włodzimierz Rędzioch:- Natomiast jakie były relacje Carmen z Kiko, drugim charyzmatycznym przywódcą neokatechumenatu?
Carlos Metola:
- Kiko i Carmen, zawsze w towarzystwie kapłana, tworzyli wędrowną ekipę ewangelizacyjną i spędzili 52 lata na nieustannej działalności misyjnej w wielu krajach świata. Carmen mawiała: „To nie jest nasza praca - to Bóg ją prowadzi”. Pan zjednoczył te osoby, jak dwa narzędzia w służbie Kościoła, aby odnowić nauczanie Soboru w parafiach. Łączyła ich przede wszystkim ta wielka misja. Kiko i Carmen, inicjatorzy Drogi, przez ponad pięćdziesiąt lat „troszczyli się o wszystkie Kościoły”, jak mówił św. Paweł, z trudnościami, niepowodzeniami, cierpieniami, częstymi podróżami, spotkaniami, nieprzespanymi nocami, bez wynagrodzenia, bez stabilności ekonomicznej, żyjąc z jałmużny.
Reklama
W ciągu tych pięćdziesięciu lat Carmen zawsze była u boku Kiko Argüello, zachęcając go i pomagając w przygotowaniu i prowadzeniu zjazdów, spotkań, konwiwencji, a także korygując go („upomnienie braterskie”) w tym, co uważała za konieczne, przede wszystkim dlatego, że czasami rozpierała go duma, kiedy widział wielkie sukcesy w tym dziele Bożym, przypominając mu, że są tylko „bezużytecznymi sługami”. Często milczała (zwłaszcza pod koniec życia, kiedy miała już mniej sił lub z powodu choroby), ale nadal zachęcała wszystkich do działania - Kiko, ale także katechetów i braci ze wspólnot. Carmen była kobietą, która bardzo swobodnie rozmawiała ze wszystkimi - z papieżem, biskupami, kapłanami i wszystkimi braćmi i siostrami we wspólnotach.
Włodzimierz Rędzioch: Carmen Hernández Barrera urodziła się w Ólvega, w prowincji Soria, w 1930 r. Jak wyglądało jej życie przed spotkaniem z Kiko Argüello w Madrycie?
Carlos Metola: Carmen przyszła na świat w katolickiej rodzinie, była piątym z dziewięciorga dzieci. Od najmłodszych lat chciała być misjonarką – powołanie to rodziło się i umacniało za każdym razem, gdy misjonarze jezuiccy przybywali do jej szkoły, aby wygłaszać konferencje na temat misji. Przykład św. Franciszka Ksawerego, wielkiego misjonarza, zapalił ją na całe życie.
Reklama
Ukończyła studia chemiczne na uniwersytecie w Madrycie i mogła mieć bezpieczną przyszłość w rodzinnej firmie, ale chciała iść za Chrystusem. Pomyślała, że może to zrealizować, gdy wstąpi do instytutu życia konsekrowanego o nazwie Misioneras de Cristo Jesús (Misjonarki Chrystusa Jezusa). W ciągu 8 lat pobytu w tym instytucie misyjnym Carmen otrzymała doskonałą formację duchową, wspólnotową i apostolską. Kiedy wydawało się, że wszystko jest już gotowe do jej wyjazdu na misje do Indii – po 1,5-rocznym pobycie w Londynie, gdzie uczyła się języka angielskiego i kończyła przygotowania do misji – Carmen Hernández przeszła to, co sama zdefiniowała jako „porwanie samolotu” na swojej drodze służby Bogu: przełożeni zwątpili w jej gotowość do przyjęcia ślubów wieczystych i polecili jej wrócić do Hiszpanii. W tym trudnym okresie oczekiwania spotkała wielkiego liturgistę ks. Pedra Farnésa Scherera, który wprowadził ją w temat posoborowej odnowy liturgicznej. Kiedy 28 sierpnia 1962 r. potwierdzono, że nie została dopuszczona do ślubów wieczystych, wątpliwości egzystencjalne się zaostrzyły. Poczuła wtedy potrzebę udania się do Ziemi Świętej.
Jaką rolę odegrała w jej życiu podróż do Ziemi Zbawiciela?
To była bardzo ważna, powiedziałbym – transcendentalna rola. Już jako dziecko Carmen miała głębokie pragnienie poznania ziemi umiłowanego Jezusa, „piątej Ewangelii”. Podróżując po Izraelu, czytała Pismo Święte, a konkretnie te fragmenty, które opowiadały o wydarzeniach w miejscach, które nawiedzała. Szczególnie stały się dla niej wyjątkowe dwa miejsca w Ziemi Świętej. Pierwsze to Skała Prymatu Piotra – przez wiele popołudni chodziła na tę skałę, gdzie wydawało się, że rozbrzmiewał głos Jezusa, który pytał: „Kochasz mnie?”. Carmen odpowiadała: „Tak, kocham Cię”, i pytała Pana: „Ale jakie jest moje miejsce w Kościele?” – bo nie wiedziała, co robić. Innym ważnym miejscem było Ein Karem – miejsce nawiedzenia Elżbiety przez Dziewicę Maryję. To tutaj Pan natchnął Maryję, by powiedziała: „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Carmen czuła, że Pan również z nią dokona „wielkich rzeczy”, pomimo że w tamtym momencie nie widziała niczego wyraźnie.
Reklama
Jak doszło do spotkania z Kiko i zapoczątkowania Drogi Neokatechumenalnej?
W lipcu 1964 r. Carmen wróciła do Hiszpanii i zamieszkała w Palomeras Bajas – slumsach na obrzeżach Madrytu. Tam Bóg przygotował jej spotkanie z Kiko Argüello za pośrednictwem jednej z jej sióstr, która go znała. W Odach Salomona zawarta jest myśl, że Bóg ma wobec każdej osoby „zamysł o niewysłowionym pięknie”. Dla Carmen Hernández ten Boży zamysł był związany z jej nieodpartym wezwaniem do ewangelizacji. Plan przygotowany dla niej połączył się z planem przygotowanym przez Boga dla Kiko – były to ukazywanie obecności Chrystusa Cierpiącego wśród najuboższych oraz umiejętność łączenia ludzi i tworzenia małych wspólnot. Z połączenia misji Carmen Hernández i Kiko Argüello narodziła się Droga Neokatechumenalna. Carmen wniosła w nią swój wkład dzięki przygotowaniu teologicznemu, intuicji, badaniom i studiom, a Kiko – przez „zaprojektowanie” syntezy teologiczno-katechetycznej i moralnej, która przyciąga tych najbardziej oddalonych od Kościoła, mieszkających w barakach. Z tych baraków Droga Neokatechumenalna rozprzestrzeniła się na cały świat – jest obecna w ponad 6,2 tys. parafii, w 135 krajach z prawie 30 tys. wspólnot, do których należy 1,5 mln osób.
W ponad 100 seminariach Redemptoris Mater kształcą się klerycy, których powołanie zrodziło się we wspólnotach neokatechumenalnych.
Jak wyglądało życie 50-letniej Carmen w ruchu Drogi Neokatechumenalnej?
Carmen Hernández wiedziała, że chrześcijańska inicjacja Drogi Neokatechumenalnej nie może się odbyć bez solidnych filarów, którymi żyła i które starała się zaszczepić braciom i siostrom we wspólnotach. Były to:
• miłość i konieczność modlitwy; Carmen modliła się psałterzem, nigdy nie opuściła ani jednej godziny Liturgii Godzin, nawet podczas podróży;
• umiłowanie sakramentów, przede wszystkim Eucharystii, do której codziennie przystępowała, oraz pokuty;
• miłość do Pisma Świętego, które znała doskonale – spędzała długie godziny na jego lekturze, wydobywała z cytatów biblijnych niezliczone niuanse i znaczenia.
Reklama
Jako postulator diecezjalnego etapu procesu beatyfikacyjnego dobrze poznał Pan życie Carmen. Jak można scharakteryzować jej życie duchowe?
Carmen prowadziła bardzo intensywne życie duchowe, ukryte przed bliskimi. Miała wielką miłość do Jezusa Chrystusa i Maryi Panny, co dało się zauważyć w jej postawie, słowach, a przede wszystkim w tym, co systematycznie każdego dnia zapisywała w swoich pamiętnikach: „Kocham Cię, Jezu”, „Kocham Cię”, „Kochasz mnie?”. Do Matki Bożej zwracała się: „Słodka Maryjo”. Co ciekawe, w tym wirze ewangelizacji Carmen Hernández często odnotowywała chwile pustki. Pisała wówczas: „Jestem w nicości” lub: „Zupełnie nic”. Po bardzo bliskim doświadczeniu Jezusa, działania Boga w życiu braci i sióstr, a także w ewangelizacji następowały u niej okresy pustki.
Czego może nas nauczyć ta kandydatka na ołtarze?
Błogosławieni i święci to zwykli ludzie, którzy przez całe życie wypełniali wolę Bożą, to, co Bóg dla nich zaplanował. Nasze społeczeństwo potrzebuje takich świadków, przykładu ludzi, którzy żyją z Chrystusem, w duchu Ewangelii, naśladując Jezusa, bo to prowadzi do prawdziwego szczęścia. Życie każdego chrześcijanina polega nie na przestrzeganiu zasad czy na kompromisach, ale na dokonaniu cudownego odkrycia: odnalezieniu i pokochaniu żywej Osoby, którą jest Chrystus. Nasze życie nabierze wówczas nowego światła, nowej jakości. Myślę, że Carmen uczy właśnie tego, iż wypełnianie woli Bożej na co dzień oznacza życie szczęśliwe, z pełną akceptacją naszej rzeczywistości, dziedzictwa, które dał nam Pan. Carmen mogłaby nas nauczyć, jak to osiągnąć – przez miłość do Jezusa, do Eucharystii, przez umiłowanie modlitwy, liturgii, Pisma Świętego. Ona broniła roli kobiet i ich godności jako nosicielek „fabryki życia”. Ponieważ Bóg dał każdej kobiecie możliwość „kierowania” ludzkim życiem, wybrał kobiety jako punkt wyjścia życia, które On daje jako jego Stwórca. Carmen zachęcała dziewczęta i kobiety do uświadomienia sobie tej godności i do obrony życia. Zakończę cytatem z jej Dzienników: „W życiu Dziewicy nigdy nie było monotonii, bo każde życie staje się wielką i ekscytującą przygodą, kiedy Bóg trafia do duszy i kiedy ona w pełni zgadza się z Nim współpracować”.
María del Carmen Hernández w drodze na ołtarze
Na Uniwersytecie Francisco de Vitoria w Madrycie odbyła się uroczystość rozpoczęcia diecezjalnego etapu procesu beatyfikacyjnego Maríi del Carmen Hernández Barrera, inicjatorki – wraz z Kiko Argüello – Drogi Neokatechumenalnej. Kardynał Carlos Osoro Sierra, arcybiskup Madrytu, przedstawił Carmen jako „kobietę charyzmatyczną, głęboko zakochaną w Chrystusie i tak zdeterminowaną, że czasami mogła się wydawać «politycznie niepoprawna»”. Carmen była osobą, która miała odwagę mówić prawdę, a jej słowa, które czasem wydawały się ostre, rodziły się z przekonania, że tylko prawda wyzwala człowieka i że tylko Jezus Chrystus jest prawdą. Purpurat wspominał jej gorliwość w głoszeniu Ewangelii aż po krańce ziemi. /W.R.
Carlos Metola postulator diecezjalnego etapu procesu beatyfikacyjnego Maríi del Carmen Hernández
Adam Sosnowski: Jeszcze w powyborczy wieczór media, z telewizją publiczną na czele, zaczęły pleść narrację, według której Andrzej Duda jest kandydatem marionetkowym, sterowanym przez Jarosława Kaczyńskiego, przede wszystkim zaś o. Tadeusza Rydzyka…
Prof. Jan Duda: Te ataki nie są niczym nowym, tylko teraz nastały z większą siłą. Andrzej jest politykiem samodzielnym, podobnie jak sam urząd prezydenta jest ze swej natury mocno niezależny. Z drugiej strony chciałbym jednak podkreślić, że cała nasza rodzina bardzo szanuje o. Tadeusza. Obserwujemy jego działania od 1992 r., czyli od kiedy uruchomiono Radio Maryja. Wtedy Andrzej mieszkał jeszcze z nami, a ta rozgłośnia słuchana jest u nas w domu bardzo często. Jadąc autem słucham też innych stacji radiowych, ponieważ chcę mieć jak najszerszy wachlarz informacji i wiedzieć, co i jak mówią ci, z poglądami których się nie zgadzam. (…) Akurat u nas wszystkie dzieci, a jest ich trójka, miały to szczęście, że przeszły przez szkoły, w których spotkały bardzo dobrych i oddanych nauczycieli. Ale proszę sobie przypomnieć, jakie były komunistyczne szkoły, do których uczęszczało moje pokolenie. Owszem, byli tam też znakomici nauczyciele, sam wielu takich miałem, ale podręczniki były tragiczne. W tych od historii pakt Ribbentrop-Mołotow był opisany jako akcja ratunkowa Związku Radzickiego dla Białorusi przeciwko okupacji niemieckiej… I jakoś nam to nie zaszkodziło. My od razu byliśmy wystawieni na działania wrogiej ideologii i w starciu z nią musieliśmy wiedzieć, jak się bronić. Gdy natomiast człowiek chowany jest jakby w jaju, chroniony jakąś skorupą, to gdy z tego jaja wyjdzie i zderzy się z fałszywymi ideologiami, nie będzie wiedział, jak te ataki odeprzeć.
To prawda, niemniej warunek jest jeden. Taki człowiek musi wynieść już z domu pewien zasób wartości moralnych, patriotycznych czy chrześcijańskich. Tylko wtedy może nie ugiąć się pod manipulacją ze strony fałszywej ideologii. Gdyby go w domu nie przygotowano, gdyby wychowano jako człowieka uległego, ugiąłby się jeszcze prędzej. Rola domu rodzinnego jest tu kolosalna.
Prof. Jan Duda: Oczywiście. Dlatego w wychowaniu Andrzeja i naszych dwóch córek wyznawaliśmy razem z żoną dwie bardzo ważne zasady. Po pierwsze, swoje dziecko trzeba szanować. To przecież jest człowiek, choć jeszcze mały. Od dzieci także można się bardzo wiele nauczyć, my z żoną od naszych wiele się nauczyliśmy. Po drugie, dziecko potrzebuje autorytetu. Jednak nie takiego, który go bezmyślnie ogranicza, ale takiego, który wskaże mu barierę dopuszczalnych zachowań. Trzeba to umiejętnie wyważyć, a wbrew pozorom nie ma na to tak dużo czasu. Około 16 roku życia młodzież wchodzi już w dorosłe życie i wtedy trudno coś w wychowaniu zmienić. Pamiętam, że mój światopogląd oraz wyznawane zasady ukształtowały się właśnie w wieku około 16 lat. I trzymam się ich do dziś.
Może także z wychowania wynika jedna cecha Andrzeja Dudy, która wyróżnia go na tle innych polityków: jest on bowiem człowiekiem, który potrafi słuchać innych, podczas gdy większość polityków lubi tylko mówić albo raczej gadać.
Andrzej wychował się w specyficznych warunkach, bo od małego był otoczony towarzystwem dorosłych. Przez 10 lat mieszkaliśmy w hotelu asystenckim w pokoiku o powierzchni 9 m kwadratowych, w którym na dodatek nieustannie przebywali u nas goście. On się bawił, a my toczyliśmy dyskusje na fundamentalne tematy. Na przykład: dlaczego Kościół jest tak srogi w zasadach, a tak pobłażliwy dla grzeszników? Ten wątek bardzo często przewijał się w rozmowach.
Ciekawe, do jakich wniosków Państwo w nich doszli?
Prof. Jan Duda: Że to jest najlepsza filozofia. Należy pilnować zasad, ale nie wolno nikogo ścinać za to, że ich nie przestrzega. (…) Wszystkie zasady Kościoła, do którego mam wielkie zaufanie, są właśnie wartościami zadanymi. Gdy ludzie ich nie mają, bardzo łatwo się łamią i poddają, kiedy w ich życiu wydarzy się coś nieprzyjemnego, czego się nie spodziewali, albo czego w danym momencie nie chcieli. Tymczasem to może być przecież błogosławieństwo.
Jest to bardzo dojrzała postawa, pełna pokory i ufności w Opatrzność; wiara, że wszystko, co mi się w życiu przydarza, ma jakiś sens. Sens, który w danym momencie niekoniecznie musi być dla mnie zrozumiały. Z drugiej strony jednak takie nastawienie daje też ogromną siłę i spokój wewnętrzny.
Prof. Jan Duda: Tak jest, dokładnie tak. Jako człowiek wierzący wiem, że każde zdarzenie, które na mnie spada, ma sens. Dane jest mi po to, abym je wygrał. Każda sytuacja jest wyzwaniem. Dopiero jako człowiek dorosły dowiedziałem się, że już starożytni Rzymianie mieli takie podejście: „kto losu słucha, tego los prowadzi, kto z losem walczy, tego los wlecze”. Teraz wystarczy zamienić los na Opatrzność i mamy perspektywę chrześcijańską.
Rozumiem, że tę właśnie zasadę udało się także wszczepić dzieciom.
Prof. Jan Duda: Udało się. Nasze dzieci od samego początku to słyszały, ale i widziały w praktyce. Mówiliśmy: „Zdarzyło ci się coś? To wygraj to! Nie rób z tego dramatu, tylko spróbuj wygrać. Dostałeś dwóję, to musisz się bardziej zmobilizować. Gdybyś nie dostawał czasem dwój, to może byś się rozleniwił”.
I z tą zasadą Pana syn doszedł aż do nominacji prezydenckiej, która przecież też nie była przezeń zaplanowana, tylko poniekąd spadła właśnie jak wydarzenie, które należało przyjąć.
Prof. Jan Duda: Oczywiście, bo jak można sobie zaplanować, że zostanie się prezydentem? Jasne, że trzeba mieć ambicję, aby osiągnąć trudne cele. Ale to Pan Bóg pokazuje, gdzie kto ma iść, bo to On rozdaje talenty. A moim zdaniem mój syn jest bardzo utalentowany. W związku z tym, gdy ktoś przychodzi i proponuje taki urząd, to nie ma się prawa odmówić. To nie jest kwestia tego, czy ktoś chce czy nie; każdy ma obowiązek pomnażać swoje talenty. One są dawane za darmo, to żadna zasługa mieć talent do czegoś. (…) Karcenie z miłości jest obowiązkiem zapisanym w Biblii. Wiele dobrego można się także nauczyć z lektur patriotycznych, które dzisiaj wycinane są z kanonu.
Skoro mówimy o czytaniu, jaką literaturą interesował się Andrzej Duda, co lubił czytać?
Prof. Jan Duda: Pierwszą poważniejszą lekturą, w której Andrzej się dosłownie zakochał, to był „Dzikowy skarb” Karola Bunscha, po której przeczytał kolejne książki tego autora, a potem oczywiście Sienkiewicza. Andrzej bardzo lubi książki historyczne, patriotyczne. Zainteresował się bardzo literaturą powstańczą i bardzo dokładnie ją czytał. Miałem zwyczaj, że ok. 12-13 roku życia zabierałem każde dziecko na wycieczkę do Warszawy, żeby poznało stolicę. Andrzej tak dogłębnie poznał historię Powstania Warszawskiego, że to potem on oprowadzał mnie po stolicy i opowiadał, jakie w danym miejscu toczyły się walki. Jako dziecko! Zresztą od strony dziadka (ojca mamy) Andrzej ma też korzenie warszawskie - dziadek Nikodem urodził się i mieszkał w Warszawie wiele lat. Babcia Zenia pochodzi z Radomska, a moja rodzina z Sądecczyzny, tj. z południa Polski.
Wspominał Pan już o wierze i Bogu, o roli wiary w wychowaniu dzieci, o zaufaniu do Opatrzności. Jak to dzisiaj wygląda u pana Andrzeja? Czy wiara odgrywa ważną rolę w jego życiu?
Prof. Jan Duda: Odpowiem najprościej pytaniem: a czy myśli Pan, że bez wiary byłby w stanie to wszystko znieść? Ten ogrom pracy, ale także te nieustanne ataki? Bez oparcia w wierze nie byłby w stanie tego udźwignąć. To wiara w Boga jest siłą, także jego siłą. Gdziekolwiek jesteśmy, dostajemy sygnały, że ludzie modlą się za Andrzeja. Dlatego powtarzam to innym: jeżeli chcecie pomóc Andrzejowi, módlcie się za niego. Andrzej jest człowiekiem głęboko wierzącym, żyje w przekonaniu, że wiara jest niesamowitym darem i łaską. Człowiek potrzebuje moralnych drogowskazów w swoim życiu. Ludy bez religii nie istnieją. Gdy powstawały i bez niej chciały istnieć, natychmiast ginęły. Człowiek ma przecież w sobie potrzebę sprawiedliwości, troski o bliskich, potrzebę miłości. W człowieku jest refleks Boga. Już św. Augustyn powiedział „Niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Panu”. Człowiek niewierzący jest nieszczęśliwy. A ktoś, kto próbuje obedrzeć człowieka z wiary - na przykład przez śmiech, obelgi czy szyderstwo - jest draniem. To najwyższej kategorii draństwo. Człowiek odarty z wiary staje się mgłą, która uda się tam, gdzie wiatr zawieje. „Kto przestaje wierzyć w Boga, zaczyna wierzyć we wszystko”, jak powiedział C.K. Chesterton. I to dzisiaj widzimy, jak ludzie zaczynają wierzyć w bzdurne teorie Palikota czy ideologię gender.
Właśnie te teorie dzisiaj są przedstawiane jako droga do wyzwolenia i wolności. Bo w przeciwnym razie nastąpią - jak przekonuje wspomniany tu osobnik - rządy Kościoła.
A kto ma rządzić? Przecież to jest takie proste. Człowiek musi przyjąć w życiu pewne zasady. W geometrii mamy aksjomaty, czyli twierdzenia tak podstawowe, że ich się nie udowadnia. Wystarczy zabrać jeden aksjomat i cały system runie. I tak jest w całym naszym życiu. (…)
Podobna teoria funkcjonuje w odniesieniu do nauk humanistycznych, gdzie przecież bardzo często rozstrzyga się nie tylko kwestie formalne, ale właśnie ideologiczne czy światopoglądowe ukryte pod płaszczem nauki. I tak w humanistyce jedna z teorii głosi, że w pewnym momencie dedukcji czy opisu danego systemu dochodzimy do punktu, kiedy musimy zacząć zdanie od „Wierzę, że” lub „Myślę, że”. To oznacza, że w najbardziej fundamentalnych kwestiach każdego światopoglądu, a nawet nauki, poruszamy się w dziedzinie wiary, a nie wiedzy. Problem w tym, w co chcemy uwierzyć.
Otóż to. Weźmy na przykład kwestię in vitro. Zwolennicy powołują się na to, że jest bardzo dużo badań naukowych potwierdzających jego skuteczność. Mnie natomiast w ogóle to nie przekonuje. Dlaczego? Dlatego, iż wiem, jak wygląda nauka. Jakże często jest tak, że jak ktoś płaci, to się robi stosowne wyniki, których ten ktoś oczekuje. Tak funkcjonuje dziś nauka i w ten sposób można wszystko „udowodnić”. Jeżeli ktoś jest zainteresowany tym, aby forsować dane idee, to nie będzie płacił za badania, które te właśnie idee podważają. Dlatego mam więcej zaufania do soborów, biskupów i papieża, niż wszystkich genderowych naukowców. A według mnie najprostszym dowodem przeciwko in vitro jest to, że przy normalnym zapłodnieniu o dojście do jajeczka walczy kilka milionów plemników, a przy in vitro tylko kilkadziesiąt. Sami dokonujemy selekcji, nie natura - ale na jakiej podstawie? Nie ma żadnej. Dlatego religia jest stale potrzebna i to nawet w codziennych, najzwyczajniejszych decyzjach. (…)
Gdzie pan Andrzej brał ślub?
W Krakowie w kościele św. Franciszka Salezego przy klasztorze wizytek, ślubu udzielał mu ks. Mieczysław Maliński. Pobrali się z Agatą w lutym 1995 r.
Czyli w tym roku obchodzili 20. rocznicę ślubu; to piękny jubileusz.
Faktycznie, 20 lat to ładny kawał czasu spędzonego razem. Zresztą to bardzo udane małżeństwo, świetne! Razem z Agatą często przychodzili do nas na niedzielne obiady, teraz z braku czasu zdarza się to już dużo rzadziej. Agatka jest naprawdę dla nas jak córka, o wszystkim możemy sobie z nią pogadać, o szkole, o pracy, o domu. Jest nauczycielką języka niemieckiego w II krakowskim LO.
A córka pana Andrzeja, Kinga?
Kinga jest na I roku prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od dziecka marzyła o tym, żeby zostać sędzią, więc nikogo nie zaskoczyła swoim wyborem. Kinga lubi do dziadków przychodzić i bardzo chętnie opowiada o tym, co się u niej dzieje na studiach, czego się uczy. Przy okazji ja dowiaduję się od niej różnych ciekawych rzeczy, np. ostatnio z historii prawa.
Wiemy, że pan Andrzej ma dwie siostry. Jak dzisiaj wygląda kontakt między rodzeństwem?
Cała trójka jest w świetnych stosunkach. U nas jest troszkę nietypowo, ponieważ dzieci pojawiały się w odstępie ośmiu lat, tak więc jest między nimi spora różnica wieku. Kiedy urodził się Andrzej, mieliśmy z żoną po 23 lata, potem była Ania, a jeszcze osiem lat później Dominika. Relacje między nimi są bardzo ciepłe, z tym, że Andrzej jest dużo starszy i czuje się za nie odpowiedzialny.
A Pan był jedynakiem?
Skądże! Było nas w domu sześcioro dzieci. Rodzice mieli do nas bardzo duże zaufanie. Nie strofowali, nie pouczali nieustannie, co wolno mi robić. Ale m.in. dlatego, że byłem ministrantem, to wiedziałem, że pewnych rzeczy robić mi nie wypada, bo to się po prostu nie godzi. Raz tylko rodzice zwrócili mi uwagę, kiedy wróciwszy z zabawy powiedziałem brzydkie słowo. I to wystarczyło - nigdy więcej już takiego słowa w domu nie wypowiedziałem. Oni byli prostymi ludźmi. Tata był kuśnierzem i miał tylko cztery klasy szkoły podstawowej, a tak mądrego człowieka jak on w życiu już nie spotkałem. Mądrość nie ma tak naprawdę nic wspólnego z wykształceniem, często wręcz wykształcenie jej przeszkadza. Ojciec zawsze wiedział, co w danej sytuacji powiedzieć, żeby było dobrze. Rodzice nie musieli zwracać mi uwagi, bo wiedziałem, że złym zachowaniem sprawiłbym im wielką przykrość. A tego za wszelką cenę nie chciałem zrobić. I tak też starałem się wychować swoje dzieci. Mówiłem im zawsze, że człowiek wolny stróża ma w sobie, nie potrzebuje go mieć z zewnątrz, gdyż jest wolny. To niewolnik musi mieć strażnika. (…)
Jednak teraz w kampanii wszystko to jest bardzo ograniczone, codziennie włączając telewizor można zobaczyć Andrzeja Dudę w innym polskim mieście, ma zaplanowanych po kilka spotkań dziennie.
Podczas kampanii wyborczej o spotkaniach prywatnych w ogóle nie ma co marzyć. Wpada czasami do nas, ale jest to naprawdę rzadko. Podczas Wielkanocy mieliśmy okazję usiąść wszyscy razem do świątecznego śniadania, dzień wcześniej byliśmy na Woli Justowskiej poświęcić pokarmy. Nie mówiąc już o Triduum Paschalnym, które dla nas jest immanentną i bardzo ważną częścią Wielkanocy, i te dni zawsze spędzamy razem z Andrzejem i jego rodziną. Chodzimy wtedy do kościoła św. Idziego, czyli do kościoła harcerskiego.
Zaobserwował Pan, żeby kampania wpływała jakoś na Pana syna?
Nic takiego nie zauważyłem, oprócz oczywiście tego, że Andrzej jest bardzo zajęty i bywa zmęczony. Ale trzyma go to, jak widzi, że ludzie mają do niego zaufanie i modlą się za niego. A jak już mówiłem, Andrzej ma po kilka spotkań dziennie i to wszystko na oczach wielu kamer. Ja przecież nic w tej kampanii nie robię, ale do wyborów I tury byłem bardzo spięty. Bo przecież jako rodzic wszystko do siebie przyjmuję, a tak naprawdę nie jestem w stanie w niczym pomóc…
Z pewnością często Pan słyszy to pytanie, ale zadam je i ja: dlaczego Pan chce, aby Pana syn został prezydentem?
Faktycznie często to słyszę. I odpowiadam wtedy, że Polska potrzebuje głębokiej zmiany, bo nasze państwo staje się zacofane politycznie i peryferyjne technologicznie. Pod względem innowacyjności mamy 25. miejsce w Europie. Ubóstwo dzieci jest dramatyczne. Orliki gniją. Służba zdrowia leży. Wskaźniki ekonomiczne są słabe. I tak można wyliczać bez końca. Natomiast w mediach zazwyczaj o tym się nie mówi. Zauważyłem nawet taką zależność, że jak już naprawdę nie wiedzą, co mówić, to dają więcej sportu.
A propos sportu. Czy Pan interesuje się sportem?
W pewnym sensie jest to przyjemna forma tracenia czasu, ale muszę przyznać, że lubię sport. Lubię obejrzeć dobry mecz piłki nożnej czy pojedynek bokserski. W sporcie też dobrze widać, że ktoś ma pasję. Poza tym mecz piłki nożnej trafnie oddaje według mnie model życia. Dobry na ogół wygrywa - ale może i czasem przegrać. Mój młodszy o rok brat Antoni, nota bene też zaangażowany w politykę, zakładał w Opolu Porozumienie Centrum, jeszcze dzisiaj, w wieku 65 lat biega maratony.
To widzę, że pan Andrzej sportowe geny ma po stryju. Widziałem go, jak jeździ na nartach i naprawdę świetnie sobie radził.
Tak, to jeszcze z czasów studenckich, kiedy miał ambicje, żeby zostać mistrzem akademickim w narciarstwie; w domu mamy jego medale i puchary. Andrzej przez pewien czas chciał być piłkarzem, już jako dziecko grał w piłkę, zresztą jak wszystkie chłopaki w Krakowie. Potem razem doszliśmy do wniosku, żeby dać sobie z tym spokój, bo nie miał do tego predyspozycji. Miał jeszcze krótki epizod z judo. Bardzo sympatyzuje z krakowskimi klubami, aczkolwiek bliżej mu jest do Cracovii. Pamiętam, że jako dziesięciolatek chodził po domu i śpiewał „Wierzymy, wierzymy w Pasy, Pasy nie opuszczą Ekstraklasy!”. Niestety, to był właśnie ten rok, w którym Cracovia spadła…
Jak największe zagrożenia widzi Pan przed Polską?
Podpisanie konwencji przemocowej, której fragmenty są dosłownie przepisane z manifestów ideologii gender, jak również pakietu klimatycznego to katastrofalne błędy polityczne, godzące bardzo silnie w naszą tożsamość kulturową i gospodarkę. Pakiet może doprowadzić do zapaści naszą gospodarką, a już teraz stajemy się krajem peryferyjnym technologicznie.
Ksiądz z Krosna na Podkarpaciu jest wśród czterech osób zatrzymanych przez dolnośląską policję w związku z ich krytycznymi wypowiedziami i komentarzami wobec dr Gizeli Jagielskiej, która przeprowadziła aborcję w 36. tygodniu ciąży. O sprawie jako pierwsza napisała „Gazeta Wyborcza”. Jej doniesienia potwierdziła Kaja Godek, która szeroko odniosła się do sprawy w swoich mediach społecznościowych.
Myśleliście, że w sprawie zabójstwa w Oleśnicy nikt nie pójdzie do aresztu?
W okresie dziewięciu dni żałoby po śmierci Ojca Świętego (Novemdiales) sprawowane będą przez różne grupy Msze św. za zmarłego papieża. Należy przypomnieć, że zawarte w komunikacie Biura Papieskich Ceremonii Liturgicznych odniesienie do byłych wysokich dostojników Kurii Rzymskiej przypomina, że wraz ze śmiercią papieża przestali oni pełnić swoje funkcje.
Msza św. koncelebrowana za Papieża Franciszka, w pierwszym dniu Novemdiales, odbędzie się 26 kwietnia 2025 r. o godz. 10.00 na dziedzińcu bazyliki Świętego Piotra.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.