KAMIL KRASOWSKI: – W tym roku przypada 59. rocznica Wydarzeń Zielonogórskich z 30 maja 1960 r. Jest Pan jedną z osób, które podtrzymują pamięć o wydarzeniach w obronie Domu Katolickiego. Kiedy i jak to się zaczęło?
Reklama
DR TADEUSZ DZWONKOWSKI: – W 1989 r. kolega Mieczysław Szylko opowiadał mi, że mając kilka lat, uciekał siedząc u ojca na plecach, a wokół było mnóstwo dymu. To spowodowało, że zaczęliśmy szukać źródeł tamtych wydarzeń. Od 2006 r. staramy się regularnie organizować obchody upamiętniające Wydarzenia Zielonogórskie. Zaczęło się od powstania pierwszej publikacji, którą z M. Szylko i B. Biegalskim wydaliśmy w 1994 r. Dwa lata później ukazało się jej drugie wydanie – poprawione, uzupełnione o protokół z posiedzenia Komitetu Wojewódzkiego. Najnowsze, piąte wydanie powstało w ubiegłym roku. Przez cały ten czas spływały do nas kolejne materiały. Najważniejsze z nich dotyczyły „ścieżek zdrowia”, czyli tego, jak traktowano ludzi po zakończeniu Wydarzeń Zielonogórskich. Narracje świadków na ten temat dotarły do nas dosyć późno, bo nareszcie po tylu latach okazało się, że ludzie przestali się bać opowiadać o tym, co było. Stało się tak wraz z wizytą Prezydenta RP Andrzeja Dudy w 2018 r., który przyznał „ex cathedra” rację uczestnikom tamtych wydarzeń. Do tego czasu było ciężko. Pamiętam, że zbierając relacje świadków do książki i rozmawiając z nimi, kilka osób jeszcze wówczas żyjących odmówiło rozmowy ze mną. Zastanawiałem się, jakie mogą być przyczyny ich według mnie dziwnej chęci wyparcia z siebie tych wydarzeń. Oczywiście, niewątpliwie była to porażka. Ci ludzie przesiedzieli w więzieniu ileś lat, niektórzy nawet 5 na początku. Te wyroki były później skracane. To była tragedia nie tylko dla tych młodych ludzi, ale również dla całej rodziny. Przecież oni, jeszcze w latach 70., nie mogli znaleźć zatrudnienia. Duża część z nich poszła na współpracę z władzą, żeby nie stracić pracy. W jakiś sposób starali się, aby władza zapomniała im te ich błędy.
Efekt był taki, że wraz ze wzrostem skali opowieści na temat tamtych wydarzeń, różnych komunikatów i zbierania danych, które wcześniej nie były znane, nasza publikacja spopularyzowała same Wydarzenia, a szykanowanym i upadlanym przyniosła moralną rację.
– Wydarzenia Zielonogórskie to, jak mówią niektórzy, jeden z największych protestów przeciwko ówczesnej władzy, jakie miały miejsce pomiędzy poznańskim czerwcem 1956 r. a wydarzeniami z grudnia 1970 r. na Wybrzeżu. Czy rzeczywiście tak było?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– W tej chwili dosyć ciężko jest znaleźć jakiś miernik. Może nim być liczba osób biorących udział w wydarzeniach, o których mowa, albo liczba osób skazanych. Tylko ani jedno, ani drugie nie jest do końca pewne, ponieważ akta skazanych zostały zniszczone jeszcze w latach 70., bo to przecież były czyny określane jako chuligańskie. W związku z tym zostały nam tylko zapisy w repertoriach – czyli nazwisko i wyrok. Niektórzy ze skazanych nie mieszkali jednak w Zielonej Górze, ale mogli być skazywani również w innych miastach, bo przecież rzecz działa się przy dworcu autobusowym, ponieważ dzisiaj jest trochę inny układ miasta. Mamy pewne liczby i zestawienia, ale są one na konkretny dzień, np. 4 czerwca, ale nie wiadomo, czy np. w sierpniu, wskutek doniesień SB, nie było kolejnych postępowań w innych miejscowościach. W efekcie nie mamy policzonych wszystkich uczestników, nie mamy też oszacowanej liczby osób. W każdym razie sama Służba Bezpieczeństwa w swojej ocenie podała skalę 5 tys., jednak pojawia się tu problem jej wiarygodności. Mogło być 5 tys., a mogło być mniej, ale równie dobrze mogło być więcej. Dzisiaj nie jesteśmy w stanie ocenić intencji piszącego sprawozdanie. Biorąc jednak pod uwagę liczbę skazanych, a trzeba dodać, że sama obecność na placu już była traktowana jako wykroczenie, oszacowano tłum w okresie apogeum Wydarzeń na 5 tys. osób, to niewątpliwie był to jeden z największych protestów, jeżeli chodzi o okres PRL.
– O co zatem tak naprawdę chodziło w Wydarzeniach Zielonogórskich?
Reklama
– Wie Pan, tak naprawdę chodziło o zwykłą, ludzką godność. Nie chodziło o jakieś superprzeciwstawienie się państwu, typowo polityczną demonstrację z jakimś politycznym programem. Chodziło o zwykłą godność. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: Wysyła Pan dziecko do szkoły, gdzie jest ono wychowywane nie tak, jak Pan sobie życzy. Państwo za sprawą swej ideologii „kradnie” Pańskie dziecko. Mało tego, chce Pan, żeby dziecko chodziło na religię, a państwo ruguje ją ze szkół. Jak odpowiada na to ks. Michalski? Tworzy naukę religii w Domu Katolickim, na którą każdego tygodnia od rana do wieczora chodziło co najmniej 2,5 tys. dzieci z całej Zielonej Góry. Ks. Michalski uważał, że to się ludziom należy, czego oni chcieli, przecież nikt dzieci nie zapędzał do sal katechetycznych na siłę. Jednak okazało się, że to też jest złe. Były takie cykle działalności władzy, żeby naukę religii zlikwidować i żeby w ogóle nie było jakiejkolwiek aktywności religijnej. Kościół miał być ograniczony wyłącznie – jak to się popularnie mówiło – do kruchty. To rzutowało na jakość życia ludzi, dlatego tak naprawdę stanęli oni w obronie swojej godności, która opiera się na tożsamości budowanej na kulturze i wierze. Zwłaszcza że wiara była jednym z elementów tożsamości na tych terenach, o czym się bardzo często zapomina. Z akt partyjnych wynika, że to Komitet Wojewódzki sterował całą akcją. Rozkaz zajmowania Domu Katolickiego i eksmisji pochodził z Warszawy, a wydał go min. Jerzy Sztachelski, dyrektor Urzędu ds. Wyznań. Komuniści znaleźli w ten sposób instrument, żeby usunąć ks. Michalskiego z Zielonej Góry. On im przeszkadzał.
– Jest Pan jednym z inicjatorów upamiętnienia ks. Kazimierza Michalskiego w formie pomnika, który ma stanąć w okrągłą rocznicę Wydarzeń Zielonogórskich na placu przy zielonogórskiej konkatedrze. Dlaczego postanowiliście Państwo uhonorować tę postać właśnie w taki sposób?
– Ks. Kazimierz Michalski jest bardzo dobrym przykładem osoby, która potrafiła sprzeciwić się nazizmowi i komunizmowi. Po pierwsze i najważniejsze – był patriotą, więźniem w KL Dachau i był szykanowany w perfidny sposób przez władze komunistyczne. Jeżeli więc zbierzemy wszystko razem, to trudno moim zdaniem o bardziej wybitnego mieszkańca Zielonej Góry. Budował to miasto od 1945 r., jest jednym z jego architektów, w sensie społecznym, o czym zapominamy. Warto więc, aby taki pomnik był. Będzie w jakiś sposób znakiem dla kolejnych pokoleń, że żył tu taki człowiek. Moim zdaniem jest to jedna z najwybitniejszych postaci, której należy postawić pomnik.