WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Trudno to pojąć, ale dokładnie w Wigilię ubiegłego roku Stowarzyszenie Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych dostało od dyrekcji Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu pismo o nieprzyznaniu zaproszeń na uroczystości z okazji 74. rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz, która przypadała 27 stycznia 2019 r. Zdziwiło to Panią Prezes, zaszokowało, oburzyło?
Reklama
ELŻBIETA RYBARSKA: – Bardzo oburzyło, ale na pewno już nie zdziwiło... Wyrastałam w patriotycznym wielkopolskim domu, w którym się mówiło, że trzeba być w porządku wobec innych i siebie. Od małego dziecka z moimi rodzicami, zamiast leżeć na plaży czy chodzić po górach, jeździliśmy do miejsc martyrologii Polaków, i to nie tylko tam, gdzie przelewały krew pokolenia naszej rodziny. Kilkakrotnie więc jako dziecko i młoda dziewczyna byłam też w Auschwitz i zapamiętałam to miejsce z tamtego okresu jako straszne, w którym wszędzie można było wejść i wszystkie dowody tej straszliwej zbrodni zobaczyć na własne oczy, niemal ich dotknąć. Nie potrafię opisać swojego zdziwienia, gdy po latach zawiozłam tam mojego syna – było to w latach 90. ubiegłego wieku – i po raz pierwszy zauważyłam dziwne zmiany. Wtedy myślałam, że to tylko jakieś niezbędne remonty... A tymczasem – dziś wiem to już z całą pewnością – szło o zmianę historii, o czym teraz, jako stowarzyszenie, przekonujemy się dosłownie na własnej skórze: Polacy w Auschwitz mają być nieobecni, niewidzialni, jakby nigdy ich tam nie było.
– Stowarzyszenie powstało właśnie po to, by tę obecność zaznaczać?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Powstało przede wszystkim po to, by nie zaginęła pamięć o martyrologii Polaków, o co inni tak bardzo się starają... Ta cała bulwersująca sprawa wokół naszego udziału w uroczystościach rocznicowych w Auschwitz trwa od 2017 r., kiedy po raz pierwszy poprosiliśmy o oficjalne zaproszenia, co daje nam właśnie możliwość zademonstrowania polskiej obecności. Niestety, od samego początku spotykamy się z ogromną nieżyczliwością, z niechęcią. Ale najbardziej przykre jest to, że tej niechęci doświadczamy właśnie tu, na polskiej ziemi. Jako jedyne stowarzyszenie w Polsce organizujemy wyjazdy pamięci do wielu niemieckich obozów koncentracyjnych. W związku z tym, że najliczniejszą grupę wśród nas stanowią rodziny ofiar Mauthausen-Gusen i Dachau, kilka lat temu – jeszcze jako niezrzeszeni – rozpoczęliśmy nasze peregrynacje do tych właśnie obozów.
– I wszędzie tam wnoszenie symboli narodowych jest zakazane?
Reklama
– Nic podobnego! Tylko dyrekcja oświęcimskiego muzeum zabrania wnoszenia na uroczystości polskich flag! Mimo że w Austrii i Niemczech dostrzega się charakterystyczne „zwijanie historii”, to bramy obozów są na oścież otwarte, może wejść każdy, kto ma taką potrzebę, nie ma jakichkolwiek narodowych ograniczeń. Nikt nam nie zakazuje wniesienia tysiąca biało-czerwonych flag! Smutne jest tylko to, że choć Polaków w tych obozach zginęło najwięcej, to dziś w porównaniu z innymi nacjami na uroczystości rocznicowe przyjeżdża jedynie nasza skromna reprezentacja... A jednak możemy swobodnie demonstrować naszą polskość, stojąc obok premierów, prezydentów, burmistrzów; nikt nas nie sprawdza, nie kontroluje, nie każe za nic płacić. W Mauthausen, dokąd zjeżdża się cały świat, możemy bez przeszkód uczestniczyć w polskiej Mszy św. Są wszystkie religie, wszystkie narody, stoimy jeden obok drugiego. Swobodnie możemy zademonstrować, kto i dla kogo tam przyjechał.
– W byłym KL Auschwitz to zupełnie niemożliwe?
– Niestety, tak. Szokujące dla nas było już to, że trzeba prosić o pozwolenie na uczestnictwo w uroczystościach. Jako stowarzyszenie po raz pierwszy wystąpiliśmy o oficjalne zaproszenie dla rodzin polskich ofiar w 2017 r. Dostaliśmy odpowiedź, dosłownie w ostatniej chwili przed uroczystościami, że z całej Polski może przyjechać tylko jedna osoba... Próbowałam jeszcze telefonicznie interweniować u dyrekcji muzeum. Wszystko na nic. Tak upokorzeni musieliśmy zrezygnować z obecności . I do dziś spotykamy się tam z ogromną butą i arogancją, z metodycznym – śmiem twierdzić – antypolskim działaniem.
– Stowarzyszenie nie zamierza jednak rezygnować z otwartej walki o pamięć polskich ofiar KL Auschwitz?
Reklama
– W żadnym razie. W czerwcu 2016 r., nikogo o nic nie poprosiwszy, pojechaliśmy na rocznicę pierwszego transportu do Auschwitz. To nasze uczestnictwo było możliwe tylko dlatego, że wszystkie czerwcowe uroczystości odbywały się poza terenem obozu, a złożenie kwiatów pod Ścianą Śmierci przebiegło szybko, pod nadzorem funkcjonariuszy muzeum... Przy wejściu boczną bramą kazano nam oddać biało-czerwone flagi, zdjęliśmy je więc z drzewców i... przemyciliśmy za pazuchą. Wtedy przypadkowo spotkaliśmy tam Pawła Kukiza – którego dziadek przeszedł Auschwitz – i wspólnie, pomimo zakazu, odśpiewaliśmy „Mazurek Dąbrowskiego”... Czuliśmy się jak podczas wojny, jak ci, którzy tu stawali, by za chwilę zginąć... Nas nie rozstrzelano, ale kazano nam opuścić teren obozu.
– Taki los nieproszonych gości...
– Nieproszonych i bardzo niemile widzianych. Zwłaszcza że po odśpiewaniu hymnu ta nasza grupka zaczęła się powiększać. Był tam także więzień Auschwitz p. Mirosław Celka, człowiek stary, schorowany, w pasiaku, ledwie trzymał się na nogach, bo żar się z nieba lał okropny. Nikt z obsługi uroczystości nie zechciał się nim zainteresować. Biegałyśmy z koleżanką po wszystkich pokojach dyrekcji, by mógł dostać choć butelkę wody. Wreszcie pani zajmująca się kontaktami z więźniami wyszła do nas ze swojego pokoju i niezadowolona majestatycznie oświadczyła, że trzeba było wcześniej złożyć odpowiednie pismo, iż taki ktoś ma zamiar przyjechać... Dostaliśmy butelkę wody i busa do obwożenia po poszczególnych, odległych od siebie, miejscach uroczystości.
– Pojawiła się więc nadzieja na lepsze traktowanie w przyszłości?
– Nic z tych rzeczy. O tym, że nie możemy liczyć na przychylne traktowanie, przekonaliśmy się po spotkaniu z działającym jeszcze wtedy na terenie KL Auschwitz, lecz już bojaźliwie się wycofującym Chrześcijańskim Stowarzyszeniem Rodzin Oświęcimskich. Przekonywano nas, że nie warto tu podnosić głosu, bo to nic nie da...
– Nie przekonano?
Reklama
– Nie, bo po doświadczeniach z Mauthausen, z Dachau wiedzieliśmy, że można podkreślać swą narodową pamięć, że nikt nam w tym nie może przeszkodzić. W styczniu 2017 r. na uroczystości wyzwolenia obozu pojechały trzy przedstawicielki rodzin mieszkających bliżej Oświęcimia, jednak nie mając zaproszenia, nie mogły złożyć biało-czerwonej wiązanki pod Ścianą Śmierci, bo po prostu nie zostały tam dopuszczone. Oświęcimskie muzeum nie było też zainteresowane naszą propozycją zorganizowania specjalnego pociągu z Tarnowa do Oświęcimia z okazji kolejnej rocznicy pierwszego transportu więźniów... W 2017 r. napisaliśmy kolejną prośbę o łaskawe przyznanie zaproszeń na kolejne uroczystości wyzwolenia obozu. Udało się z wielkim trudem wynegocjować trzy zaproszenia na 2018 rok...
– Zaproszenia oznaczają wszelkie udogodnienia i dostęp do wszystkich miejsc uroczystości?
– Niekoniecznie i nie dla wszystkich. My, jako rodziny polskich ofiar, cały czas czujemy się zepchnięci do kąta. Uroczystości rocznicowe zaczynają się zwykle na dworcu autobusowym w Oświęcimiu, skąd odjeżdżają specjalne autokary. Ciemno, zimno, uroczystości dopiero o godz. 18.30. Odbywają się jakaś dziwna reglamentacja, kategoryzacja uczestników, rozdzielanie. Mam jak najgorsze skojarzenia... Dowiaduję się w dodatku, że pewne uroczystości już się odbyły przed południem. My natomiast dostaliśmy „wejściówki” tylko na część wieczorną.
– Czyli na tę najważniejszą...
– Tak, ale z jakich powodów nasza skromna delegacja nie mogła uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach – nie wiem do tej pory. Jedno wiedzieliśmy na pewno, bo pisemnie nas o tym uprzedzono: że nie można było mieć ze sobą ani biało-czerwonych flag, ani zniczy, ani wiązanek. Zostaliśmy poddani sprawdzeniu detektorami metalu, ze względów bezpieczeństwa – z racji obecności przywódców państwa i innych wysoko postawionych gości – kobiety musiały otwierać torebki, a ja jednak miałam w niej polską flagę... Przed rewizją oddałam ją koledze i dzięki temu mogłam ją później rozwinąć.
– I właśnie tym wywołała Pani Prezes „ogromny” skandal...
Reklama
– Rzeczywiście, ale rozwinęłam flagę dopiero po pamiętnym, obrażającym Polaków wystąpieniu izraelskiej ambasador Anny Azari. W pierwszej chwili nie wszyscy obecni zdali sobie sprawę ze znaczenia słów pani ambasador, jednak gorszą rzeczą od tych obraźliwych słów były brawa, które się po nich rozległy... Potem wszyscy – oprócz więźniów i VIP-ów – zostaliśmy w zacinającym deszczu dosłownie przepędzeni pod pomnik w Birkenau i tam właśnie stałam się główną skandalistką tych uroczystości. Po modlitwach ekumenicznych było składanie zniczy przygotowanych przez organizatorów, podeszliśmy więc do jedynej polskojęzycznej tablicy i podczas zapalania zniczy po raz pierwszy wyciągnęłam polską flagę, a potem z tą naszą biało-czerwoną stanęłam w przejściu między sektorami. Pani przede mną odwróciła się z wrzaskiem: – Co pani z tym robi, co to jest?! Ja na to: – Pani mówi tak pięknie po polsku i nie wie, co to jest? To nasza polska flaga narodowa. Pani odpowiada: – Z takim czymś to pod skocznię narciarską... I w ten sposób wywiązał się skandal. Tę panią poparła była więźniarka (też po polsku): – Masz rację, ja widziałam, tu jest więcej takich biało-czerwonych... Bo my wszyscy mamy biało-czerwone chusty z numerami naszych przodków. Tego jeszcze nam nie zabroniono.
– Za to w tym roku, powołując się na ten incydent, po prostu kategorycznie odmówiono Waszemu stowarzyszeniu zaproszeń na uroczystości.
– W uzasadnieniu tej odmowy podano nieprawdziwe fakty, przypisano mi słowa, których wtedy nie wypowiedziałam. Ja tylko zapytałam, kim jest osoba, której tak bardzo przeszkadzają polskie barwy narodowe. My przecież chcemy jedynie przypomnieć o obecności Polaków wśród więźniów, przecież nie tylko Żydzi tam ginęli, choć nie chcemy im niczego ujmować... A wtedy, już późnym wieczorem, spotkało nas jeszcze jedno upokorzenie ze strony organizatorów uroczystości: drogę powrotną do bramy obozu, czyli ok. 1,5 km, mieliśmy znów przejść pieszo, wraz z tymi, którzy nie mieli zaproszeń, a całą uroczystość obserwowali odgrodzeni barierkami, dosłownie z krzaków. W tym roku więc prawdopodobnie będziemy i my stać w tych właśnie krzakach, jeżeli nasze odwołanie do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który sprawuje nadzór nad Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, okaże się nieskuteczne.
– Nie ma Pani Prezes co do tego pewności? Min. Piotr Gliński wysłuchał skargi stowarzyszenia i obiecał interwencję.
Reklama
– Trudno mieć tę pewność, gdy się poznało bezwzględne reguły panujące od kilku lat w byłym KL Auschwitz, w oświęcimskim muzeum, które mimo że podlega polskim organom państwowym, to jednak my, Polacy, czujemy się tam coraz bardziej obco, jakbyśmy byli znienawidzonymi intruzami. Mimo zapewnień pana wicepremiera może się więc okazać, że polskie flagi są jednak nadal „zagrożeniem dla bezpieczeństwa i porządku uroczystości”.
***
Przed tegorocznymi uroczystościami rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz-Birkenau odbyło się spotkanie delegacji Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych z ministrem kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotrem Glińskim, który zapewnił, że stowarzyszenie jednak otrzyma zaproszenie na obchody 74. rocznicy wyzwolenia Niemieckiego Nazistowskiego Obozu Koncentracyjnego i Zagłady Auschwitz-Birkenau. Wicepremier Gliński poinformował też, że na teren Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau można wnosić polskie flagi, a jedynym ograniczeniem mogą być tylko względy bezpieczeństwa i sprawy porządkowe związane z organizacją uroczystości.
27 stycznia br. w uroczystościach na terenie byłego obozu Auschwitz-Birkenau uczesticzyło m.in. ok. 50 byłych polskich więźniów niemieckich obozów śmierci.