Reklama

Trzy oblicza adopcji

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia przyszła do Domu Dziecka samotna kobieta koło pięćdziesiątki. Rozmawiała z dyrektorką. Oznaczało to prawdopodobnie jedno - któreś z mieszkających tu dzieci zostanie wzięte na parę świątecznych dni do jej domu. Wychowawczyni wybrała Łukasza. Chłopiec miał 14 lat. "Bałem się i czułem się skrępowany, ale z drugiej strony bardzo chciałem być u kogoś na święta" - mówi Łukasz, dziś już dorosły mężczyzna. Pamięta, że Wigilia była wystawna. Przyszła też sąsiadka mieszkająca obok, żeby połamać się opłatkiem. Też nie mała nikogo bliskiego. Łukasz poprosił wychowawczynię o prezent, który mógłby dać przygarniającej go na święta kobiecie. Dał jej książkę. Sam dostał słodycze i sweter. Ma go do dzisiaj.

Łukasz Wędrowniczek

Od razu po urodzeniu Łukasz trafia do Domu Małego Dziecka pod Warszawą, tam spędza trzy lata. Następne cztery przebywa w Domu Dziecka w dawnym woj. płockim. Tu przygarnia go pierwsza w jego życiu rodzina zastępcza. Jak się okazało, było ich potem sporo. Po siedmiu latach od narodzin po raz pierwszy trafia do swojego rodzinnego domu. Po trzech latach ucieka. Jego rodzice nie byli wydolni wychowawczo. Mama miała problemy psychiczne, ojciec - człowiek o dobrym sercu - nie dawał sobie rady z alkoholem. Razem z siostrą, która wychowywała się u dziadków, postanawiają uciec do cioci na Śląsk. Dwójka małych dzieci wsiadła do pociągu i pojechała. Błagali ciocię, żeby nie musieli wracać do domu, woleli bidul - jak w języku dzieci nazywa się Dom Dziecka. Trafiają do Pogotowia Opiekuńczego w Katowicach, a potem do Domu Dziecka. Tu Łukasz przebywa cztery lata. Po raz kolejny ktoś bierze go na święta i weekendy. Wkrótce trafia na półtora roku do rodziny zastępczej. Ma wtedy 15 lat. Ala i Piotr próbowali stworzyć mu dom. Po pewnym czasie ich małżeństwo rozpadło się, a Łukasz przestał chodzić do szkoły. Wraca do bidula. Tutaj kończy się dzieciństwo i Łukasz zaczyna sam decydować o sobie. Podejmuje naukę w zawodówce w Kielcach, kontynuuje ją w Oświęcimiu. Po raz kolejny ktoś go przygarnia. Po zawodówce idzie do technikum w Jeleniej Górze. Tutaj kolejna rodzina zastępcza. W międzyczasie mieszka w internacie. Definitywnie kończy się dzieciństwo. Łukasz decyduje się na studia we Wrocławiu. Poznaje swoją żonę. Razem wyprowadzają się do Zielonej Góry.

Gdy myślę o dzieciństwie...

Reklama

Sen o dzieciństwie: Mam 4-5 lat. Jest burza, noc, nie mogę zasnąć, większość dzieciaków z kciukiem w ustach kołysze się przez sen, trzaskają okiennice, nie ma nikogo z wychowawców. Czuję strach. Uciekam z bidula. W sąsiedniej wiosce próbujemy z kolegą oszukać rolnika, że nie dają nam jeść. Daje nam chleb ze smalcem. Dyrektor jest bardzo wściekły.

Latem śniadania jedliśmy na świeżym powietrzu. Obok rosły topole, z których do kaszy manny wpadały nam malutkie blaszki nasion. Lubiłem to i całą sielskość związaną z mieszkaniem na wsi.

Gdy ktoś zabierał mnie na weekend, najgorsze były powroty i rozstania. Ryczałem błagając, by mnie nie oddawali. W dzieciństwie dużo chorowałem, wtedy noszono mnie na rękach. Czułem się kimś, byłem chciany.

W każdej z rodzin, które go przyjmowały próbował stworzyć sobie namiastkę prawdziwego domu. Miał coś swojego, co go cieszyło: rybki w akwarium, psa, eksperymenty w ogródku i swój pokój. Uczucia, które pamięta do dzisiaj, to strach przed starszymi kolegami, brak bliskości osoby dorosłej i wstyd, że jest się z bidula.

Trzy lata w domu rodziców przeszły na marzeniach o powrocie do jakiegokolwiek Domu Dziecka. Ojciec nie chciał zrzec się praw rodzicielskich, dlatego Łukasz nie został nigdy adoptowany.

Dziś jest dorosłym mężczyzną. Podjął na nowo przerwane studia. Ma żonę. Pracuje. Obydwoje należą do wspólnoty "Pustynia w mieście", w której rozwijają się duchowo. Mówi, że tego doświadczył nie da się wymazać z pamięci. Lata spędzone na tułaczce odbijają się na teraźniejszości. Czasem jednak myśli, że mogło być gorzej, gdyby nie gesty dobroci i bezinteresowności obcych ludzi. Zastanawia się, kim by był, gdyby nie odpowiedzialność i miłość ich wszystkich?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Adopcja

Trudno to zrozumieć, ale czasami większym dobrem dla dziecka jest adopcja niż wychowywanie przez rodzinę naturalną, czy Dom Dziecka. Od sześciu lat w Gorzowie Wlkp. działa Diecezjalny Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy. Jego dyrektorem jest pani Lucyna Sierżant, która na co dzień jako psycholog pracuje w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Wolsztynie i współpracuje z dwoma Domami Dziecka. W tym roku pani Lucyna została za swą działalność wyróżniona statuetką "Człowiek - Człowiekowi".

Ośrodek zrodził się z potrzeby, gdyż coraz więcej zgłaszało się osób, które chciałyby oddać swoje dzieci rodzinom chrześcijańskim, a także rodzin, które chciałyby to dziecko przyjąć i stworzyć z innymi rodzinami wspólnotę, która wspierałaby się wzajemnie. Ośrodek przygotowuje do adopcji zarówno rodziców, jak i dziecko.

Zgłaszające się małżeństwo otrzymuje pełną dokumentację i jest informowane o czasie oczekiwania oraz o tym, jakie muszą przejść szkolenia, warsztaty. Przygotowujący się do

adopcji muszą przejść na szkoleniach przez program, w którym jest mowa o jawności adopcji. Są spotkania z lekarzem pediatrą, ginekologiem, prawnikiem, psychologiem. Muszą także uczestniczyć "W dialogach we dwoje". "Dialogi" mają pokazać, jak głęboka jest więź między nimi, czy decyzja została podjęta przez obydwoje małżonków.

Ośrodek stawia przed małżeństwem o wiele więcej wymagań niż ośrodki świeckie, ale jest to przez adoptujących odbierane bardzo pozytywnie. Zwłaszcza to, że kontakt z ośrodkiem nie urywa się w momencie przyjęcia dziecka, ale trwa nadal, dzięki czemu rodziny mogą wymieniać się doświadczeniem i spotykać na dniach skupienia ze swoim duchowym opiekunem ks. prał. Janem Pawlakiem.

Być rodzicem

Ala i Marek zgłosili się do ośrodka poruszeni przykładem ich znajomych, którzy wychowywali dwójkę adoptowanych dzieci. Pogodzili się z tym, że nie będą mieli swoich naturalnych dzieci i nie myśleli o adopcji. Jednak przykład tego małżeństwa zaczął ich niepokoić. Był to moment przełomowy. Po dziewięciu miesiącach przygotowań w diecezjalnym ośrodku adoptowali trzyipółmiesięczną córeczkę. Uczyli się pomału rodzicielstwa, dojrzewali. Wiedzą, że jeśli kiedyś się okaże, że będą jakieś problemy z Kasią, to raczej przyjmą to za swoje błędy wychowawcze niż za przekazane geny. W tej chwili ich córka ma cztery i pół roku. Jest pięknym, radosnym dzieckiem. Nie widzą konieczności informowania każdego, że ich dziecko jest adoptowane, chodź ich córeczka wie już o tym. Kiedy nadarza się tylko okazja, próbują tłumaczyć Kasi, że mamusia jej nie urodziła, ale bardzo na nią czekali i modlili się. Kasia chce mieć braciszka. Powiedziała kiedyś: "Mamusiu pomódlmy się do Jezuska, żeby jakaś pani urodziła mi braciszka".

Mirek i Ewa adoptowali trzymiesięcznego chłopca. Obecnie ma dwa latka. Jest żywym, ładnym blondynkiem. Na adopcję zdecydowali się po siedmiu latach małżeństwa. Było o tyle łatwiej, że ojciec Ewy sam był z Domu Dziecka. Kamil na razie nie wie, że jest adoptowany. Choć rodzice wiedzą, że nadszedł już czas, by mu to powiedzieć w taki sposób, by potrafił to zrozumieć.

Obydwie rodziny są bardzo szczęśliwe. Myślą, żeby w przyszłości adoptować może jeszcze jedno dziecko. Wiedzą, że są też trudne strony tego rodzicielstwa, choćby to, że kiedyś dziecko będzie chciało poznać swoich biologicznych rodziców. Zapewniają jednak, że mimo lęku pomogliby swoim dzieciom ich odszukać. "Te dzieci są warte tego, by ktoś je pokochał i dał im normalną rodzinę" - mówi Ewa.

Magdalena Kozieł

Od autora: Dziękuję organizatorom spotkania dla rodzin adopcyjnych w Rokitnie za zaproszenie, a także Łukaszowi i rodzinom adopcyjnym za podzielenie się ze mną doświadczeniami ich życia. Imiona bohaterów zostały zmienione.

2000-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Rozważanie na 25 grudnia: Nocny sąd i świąteczna sprawiedliwość

2024-12-23 19:29

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

ks. Marek Studenski

mat. prasowy

Historia burmistrza Nowego Jorku Fiorello La Guardii, jest doskonałym przykładem tego, jak Boże Narodzenie inspiruje do działania pełnego empatii i miłości. La Guardia, znany ze swojej dobroci, pewnego zimowego wieczoru odwiedził nocny sąd i w nietypowy sposób wymierzył sprawiedliwość. Zdecydował się pomóc starszej kobiecie oskarżonej o kradzież chleba. Tego rodzaju gesty pokazują, jak Boże Narodzenie może stać się momentem, w którym dostrzegamy potrzeby innych i odpowiadamy na nie z miłością.

Boże Narodzenie to także moment refleksji nad głębszymi aspektami życia, co doskonale uchwycił Lorenzo Lotto w swoim obrazie "Boże Narodzenie". Jego dzieło przedstawia Jezusa w wiklinowym koszu, otoczonego przez symboliczne elementy, które nawiązują do przyszłej męki i ofiary Chrystusa. Takie szczegóły, jak krzyż czy sakiewka z 30 srebrnikami, przypominają nam, że narodziny Chrystusa były początkiem drogi prowadzącej do zbawienia, co nadaje Bożemu Narodzeniu szczególne znaczenie i głębię.
CZYTAJ DALEJ

Szokujący najazd na klasztor w poszukiwaniu Romanowskiego

2024-12-24 22:14

[ TEMATY ]

Lublin

policja

klasztor

dominikanie

Marcin Romanowski

Adobe Stock

Policjanci podczas czynności służbowych

Policjanci podczas czynności służbowych

Sceny jak z filmu akcji rozegrały się 19 grudnia w klasztorze dominikanów w Lublinie. Uzbrojeni policjanci w kominiarkach, wspomagani przez drony wkroczyli do zakonu w poszukiwaniu… posła Marcina Romanowskiego – opisuje w mediach społecznościowych Stowarzyszenie Prawnicy dla Polski.

Stowarzyszenie w zamieszczonym oświadczeniu podkreśla, że z najwyższym oburzeniem odnosi się do brutalnego i bezprecedensowego najazdu na klasztor dominikanów pw. św. Stanisława w Lublinie, dokonanego 19 grudnia 2024 r. na rozkaz Prokuratury Krajowej.
CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: Bożonarodzeniowe przesłanie abp. Wacława Depo

2024-12-25 13:28

[ TEMATY ]

abp Wacław Depo

Boże Narodzenie

Karol Porwich / Niedziela

W tegorocznym przesłaniu na Boże Narodzenie abp Wacław Depo, metropolita częstochowski przypomina, że przyjście Jezusa oznacza triumf dobra i mocy Bożej nad złem, a także wypełnienie ludzkich serc miłością i nadzieją.

- Dla całego świata nadzieja płynie ze stajenki betlejemskiej. Papież Franciszek ogłaszając Rok Święty zatytułowany „Pielgrzymi Nadziei” wskazuje, że nadzieja jest związana z wiarą, a tam, gdzie jest wiara, tam jest też miłość. Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusa? Nikt. Ani ucisk, ani prześladowanie, ani śmierć, bo po to Jezus stał się człowiekiem, żeby nas zbawić i stał się Bogiem z nami, żeby usensownić naszą drogę życia - wyjaśnia.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję