Reklama

W oczekiwaniu na kanonizację błogosławionego biskupa J. S. Pelczara

Samotność ojcostwa (5)

Niedziela przemyska 5/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Po raz pierwszy od ośmiu lat uroki kończącego się lata nie napawały Józia radością. Nawet ulubione raki i ryby doznały od niego spokoju. Minęły zachwyty nad "naukowymi sukcesami" małego ucznia księdza Jabczyńskiego. Uroki kończącego się sierpnia spijał z całą pazernością starszy Jasiu. Nikt go nie strofował, a on z Rozalką i Katarzyną oddawali się z naturalną radością zbieraniu owoców przyrody, jakimi ta obdarowała dom Pelczarów w tym roku. Pokrzykiwania Jasia na konie, usmolone ziemią policzki sióstr wywoływały skurcz serca. Dla niego ten świat powoli stawał się odległą rzeczywistością. Jeszcze co prawda, mógł podziwiać kopiaste wozy zjeżdżające do spichlerzy z odległych pól, mógł cieszyć się zadowoloną miną taty i wsłuchiwać w śpiew matki, ale był to już nie jego świat.
Wracał myślą do dni sprzed kilkunastu tygodni, kiedy cały wzruszony i ciągle zerkający na nieco pomiętą kartkę, stał u konfesjonału księdza Franciszka czekając na swoją pierwszą spowiedź. Niewiele pamiętał z nauki, jaką wtedy otrzymał. Zapamiętał jednak słoność łez, które popłynęły po policzkach, kiedy usłyszał głośno wypowiadane przez księdza słowa rozgrzeszenia.
Potem był słoneczny dzień Pierwszej Komunii i tradycyjne już śniadanie w domu proboszcza. Kiedy się skończyło, katecheta objął małego ucznia i niby marząc, jakby w dal powiedział: "Kiedyś i ty będziesz organizował takie śniadania. Nie wiesz jaka to wielka radość patrzeć na niewinne twarzyczki dzieci i modlić się, aby jak najdłużej pozostały takie jasne, ufne i radosne". Potem ucałował małego chłopca w czoło czyniąc na nim znak krzyża. Tak, wtedy Józiu był dumny, bo tylko jego spotkał ten zaszczyt.
Teraz trwały w nim tamte słowa, pamiętał uniesienie, kiedy po raz pierwszy zagościł w jego sercu Jezus.
Mimo to, jego serce napełniało uczucie osamotnienia. Odbierając końcem czerwca świadectwo szkolne usłyszał od pana Rogowskiego słowa, które wówczas były źródłem radości, teraz owocowały niepokojem oddalenia od domu rodzinnego. A pan Rogowski mówił wówczas:
- Gratuluję jak zawsze tak wspaniałych ocen. To już ostatnie świadectwo, które otrzymujesz z moich rąk.
Józiu zasmucił się tą wiadomością, bo polubił swojego nauczyciela i jak to on, chcąc wiedzieć wszystko zapytał:
- To już pan nie będzie nas uczył?
- Ja będę, ale nie ciebie. Tobie już wiele więcej dać nie mogę, a poza tym, szkoda marnować czasu. Rozmawiałem i z księdzem Jabczyńskim i z twoim tatą i podjęliśmy decyzję, że pojedziesz na dalszą naukę do Rzeszowa.
Od tamtej pory wyobrażał sobie to nieznane miasto, gdzie miał przeżyć kolejne lata swojego życia. Lata pełne niepewności. Teraz to, co było przedmiotem marzeń i przemyśleń stawało się coraz realniejsze. Matka powoli przygotowywała potrzebne do wyjazdu rzeczy, stare niańki półgłosem ujawniały swoje niezadowolenie, że oto jakby w bogatym domu Pelczarów brakowało chleba i ziemi do podziału na rodzeństwo, wysyła się chłopaka, gdzie tam chłopaka, dziecko jeszcze, na poniewierkę i tułaczkę. Ojciec nie podejmował dyskusji z kobietami, czasem tylko z jakąś troską patrzył na śpiącego Józia.
Nadszedł wreszcie czas wyjazdu. Ojciec zaprzągł najlepsze konie i w towarzystwie pana Rogowskiego wyruszyli w stronę Rzeszowa, kierując się na Błażową, gdzie zaplanowano pierwszy postój. Po drodze zajrzeli na plebanię z prośbą o błogosławieństwo. Józiu pokłonił się Panu Jezusowi i ruszyli w drogę. Dzień był pogodny, na polach pracowali ludzie, którym życzono z wozu Bożego błogosławieństwa.
Wreszcie pod wieczór dotarli do Błażowej. Znajomi pana Rogowskiego przygotowali sutą kolację, którą starsi zjedli z wielkim apetytem. Józiu nie miał apetytu. Już zaczynał dotykać rzeczywistości osamotnienia. Nie było domowego gwaru, brakowało matczynych nuceń, a i głucho było jakoś bez zwyczajowego już gderania starych opiekunek. Starsi widząc melancholijne usposobienie chłopca próbowali żartami odpędzać jego smutne myśli. Nie na wiele to się jednak zdało. Przyszła wreszcie pora na spoczynek. Z powodu szczupłości pomieszczenia Józiu spał z ojcem. Najpierw chłopiec nie mógł zasnąć wskutek chrapania ojca, kiedy w końcu zmorzony zmęczeniem zasnął, to on obudził ojca i wprowadził go w niepokój. Chłopiec we śnie zaczął się rzucać, wydawał nieartykułowane krzyki, dostawał niepokojących drgawek. Wojciech zaniepokojony obudził pana Rogowskiego, który oprócz parania się nauczaniem dzieci był też znanym zielarzem i ludzie korczyńscy korzystali z jego porad.
Obudzony nauczyciel przyglądał się chwilę chłopcu, dotknął ręką jego czoła i postanowił skorzystać z domowych zapasów gospodarzy, by przygotować jakąś leczniczą miksturę. Józiu niechętnie, ale posłusznie wypił podane mu lekarstwo i zasnął ponownie. Wojciech już nie zasnął. Czuwał podparty na łokciu i śledził sen dziecka. Wydawało się, że jakby się uspokoił, oddech się wyrównał i czoło nie było już tak gorące. Niemniej rano, zanim zdecydowali się na wyjazd, Józiu był świadkiem dyskusji nad sensownością drogi w takim stanie zdrowia najważniejszego podróżnego.
- Co pan sądzi, panie Rogowski?
- Nie jestem Wojciechu lekarzem. Myślę, że to przeżycia może trochę upał, który był wczoraj doskwierający, sprawiły te nocne niepokoje. To jednak ty musisz zdecydować.
- Ja bym tam chętnie wracał. Jak to zostawiać chłopaka samego, w takiej chorobie.
- Możemy wracać - nie oponował nauczyciel.
Teraz odezwała się czupurność młodego Pelczara.
- Nigdzie nie będziemy wracać. Jadę do Rzeszowa.
Rumiana twarz chłopca, z której zniknęły ślady niewyspania i nocnej gorączki nadała jego słowom na tyle wiarygodności, że ojciec zaciął batem konie i ruszyli w stronę Rzeszowa.
Poranne słońce nagle zasłoniły chmury i zaczął siąpić lekki deszcz. Pookrywali się zatem przygotowanymi na tę ewentualność okryciami i wolno jechali dalej. Po południowym postoju deszcz wzmógł się jeszcze bardziej. Drogi stały się rozmokłe i nie można było przyśpieszyć drogi.
- Będziemy musieli przenocować w Tyczynie, bo i tak nie dojedziemy dziś do Rzeszowa - zawyrokował Rogowski.
- Też tak myślę, ale nie mamy tam zamówionego noclegu.
- Coś się znajdzie. Zajedziemy do organisty. Znamy się od lat, to na pewno nie odmówi kawałka izby do przespania, a stajnie ma obszerne, tak że konie będą bezpieczne.
Mimo niespodziewanego przybycia zostali przyjęci z wielką radością. Było dość wcześnie, więc po kolacji obaj organiści dali koncert na starym fortepianie, który zajmował połowę niewielkiej izby. Do zabawy włączono Józia, który mając doskonały głos wyśpiewał niemal wszystkie wyuczone i ułożone przez matkę pieśni.
- Jak będziecie wracać do domu na święta, to wstąpcie do mnie. Muszę zapisać te piosenki i nauczę swoich parafian - poprosił tyczyński organista.
Tym razem Józiu noc przespał spokojnie. Rano po śniadaniu ruszyli w ostatni etap swojej nieco wydłużonej drogi.
Wreszcie Rzeszów. Pierwszym, co zatrzymało wzrok chłopca to wieże kościołów. Rozmyślał, że nawet w Błażowej kościół był mniejszy niż te, które widział. Jakie muszą być, jak je zobaczyć z bliska - rozważał.
Rozmyślania przerwał nagle gwar i krzyki ludzi. Kiedy dojechali do mostu, stała tam już cała kawalkada wozów, a policja nie pozwalała jechać dalej. Wojciech został przy koniach, a Józiu z nauczycielem poszli w tłum zobaczyć co się dzieje. Rogowski, kiedy zorientował się w czym rzecz żałował, że nie zostawił chłopca przy ojcu. Widok był bowiem przerażający. Teraz już jednak było za późno, bo tłum porwał ze sobą chłopca i nie można go było odnaleźć. A Józiu był już obok wozu, na którym związany powrozami jechał skazaniec. Głośno rozprawiający uczestnicy tego widowiska szybko pozwolili się zorientować o co chodzi. Otóż nieszczęśnik ów, jak powtarzano z ust do ust, zamordował troje Żydów i zrabował ich mienie. Teraz miał być publicznie powieszony. Skazaniec był dziwnie spokojny. Beznamiętnym okiem obserwował ludzi i czekał na spełnienie swojego losu. W pewnej chwili Józiu odczuł brutalne popchnięcie i zanim zorientował się o co chodzi, zobaczył, że sprawca poturbowania wskoczył już na wóz, by spełnić swoją katowską powinność. Skazanego nie wieszano. Kat ścisnął najpierw sznur, który miał na szyi skazaniec. Wtedy ten zaczął coś mówić. Ludzi uciszyli się i nasłuchiwali słów skazańca. A ten chrapliwym nieco głosem krzyczał:
- Widzicie ludzie, do czego mię ta brzydka chciwość doprowadziła...Tu przerwał, ucałował krzyż i zaczął wołać ponownie "Jezus, Maryja, Jó... tu dał się słyszeć chrzęst przekręcanego kręgosłupa. Kat nie czekał aż biedak dokończy słowa "Józef" i dopełnił swego dzieła.
Józiu bardzo to przeżył. Ludzie nasyceni widokiem sensacji zaczęli się rozchodzić i wtedy znalazł chłopca Rogowski. Przytulił drżącego na całym ciele i poprowadził w stronę wozu.
- Widzisz Józiu, tak zaczęła się twoja dorosłość. Takie jest, moje dziecko, życie - są ludzie święci i są ludzie źli. Nie wiadomo co tego biedaka doprowadziło to tego haniebnego czynu. Całe szczęście i łaska Boska, że się nawrócił i wyspowiadał. Widzisz, jak prosił Jezusa o miłosierdzie. Jak łotr na krzyżu.
Już w milczeniu dotarli do czekającego Wojciecha. Ten wiedział już o całym wydarzeniu i też milczał myśląc, dlaczego w taki właśnie sposób jego syn dotknął brutalności życia.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Eutanazja nadal nielegalna we Włoszech

2025-07-26 14:46

[ TEMATY ]

eutanazja

Włochy

Adobe Stock

Włoski Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok, w którym odrzucił, jako niedopuszczalny, wniosek o zbadanie konstytucyjności przepisu kodeksu karnego zakazującego eutanazji. Sprawa została wniesiona przez sąd we Florencji, który zakwestionował art. 579 kodeksu karnego, penalizujący tzw. „zabójstwo za zgodą”. Oznacza to, że nie ma podstaw, by zalegalizować eutanazję, jako prawo, przysługujące w świetle konstytucji. Niemniej jednak wyrok TK budzi niepokój wśród obrońców życia.

Sędzia, wnioskujący o sprawdzenie, czy zakaz eutanazji nie jest sprzeczny z konstytucją, argumentował, że obecne przepisy uniemożliwiają przeprowadzenie eutanazji nawet wobec osób, które spełniają warunki do skorzystania z procedury tzw. „wspomaganego samobójstwa”, lecz z powodu fizycznej niepełnosprawności nie są w stanie wykonać jej samodzielnie i proszą o pomoc osobę trzecią.
CZYTAJ DALEJ

Św. Joachim i św. Anna - rodzice, dziadkowie i wychowawcy

Imiona rodziców Maryi i zarazem dziadków Jezusa są nam dobrze znane. Wynika to z faktu, że ich kult w Polsce jest dość rozpowszechniony. Zapewne powodem tego jest nasze, pełne sentymentu, podejście do kobiecej części rodu Jezusa. Kochamy mocno Najświętszą Maryję Pannę i swą miłość przelewamy również na Jej matkę - św. Annę. Dlatego liturgiczne wspomnienie św. Anny i św. Joachima cieszy się u nas tak dużymi względami. Współcześnie czcimy rodziców Maryi wspólnie, choć początkowo przeważał kult św. Anny. Przywędrował on do Polski już w XIV wieku, kiedy Stolica Apostolska ustaliła datę święta na 26 lipca. Zawsze wyjątkową czcią otaczano babcię Jezusa na Śląsku. Do dziś największej czci doznaje ona na Górze św. Anny k. Opola, gdzie znajduje się cudowna figura tej Świętej. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję i Jezusa, dlatego powszechnie jest nazywana Świętą Anną Samotrzecią - co można tłumaczyć „we troje razem”. O św. Joachimie i św. Annie nie wiemy jednak za dużo. Pismo Święte o nich nie wspomina. Trochę więcej światła na te postaci rzuca jeden z apokryfów - Protoewangelia Jakuba z końca II wieku. Z niego właśnie dowiadujemy się o imionach dziadków Jezusa. Wiemy też, że byli oni długo bezdzietni. Dopiero wytrwała modlitwa Joachima przez czterdzieści dni na pustyni wyjednała łaskę u Boga. Dar dany im w podeszłym wieku został przepowiedziany przez anioła, który określił mającą się narodzić córkę jako „radość ziemi”. Zapewne św. Joachim i św. Anna byli dobrymi rodzicami, czego bezdyskusyjnym przykładem jest Maryja. Właśnie Ona przyjęła w pokorze Boże wybranie, spełniając Jego wolę wobec siebie. Podkreślił to sługa Boży Jan Paweł II 21 czerwca 1983 r. właśnie na Górze św. Anny, kiedy powiedział, że: „Syn Boży stał się człowiekiem dlatego, że Maryja stała się Jego Matką”. W wielkiej mierze Maryja mogła stać się Matką Zbawiciela dzięki dobremu wychowaniu, które otrzymała w domu rodzinnym. Warto więc postawić pytanie: Czy my potrafimy wyciągnąć z tego właściwe wnioski dla nas samych? Trzeba nam pytać o styl wychowywania naszych pociech. Z niego wynika ich stosunek do sacrum, do świata Bożych planów wobec każdego z naszych dzieci. Św. Joachim i św. Anna na pewno mieli świadomość tego, że ich obowiązkiem jest dobre przygotowanie Maryi do wypełnienia zadań, które Bóg przed Nią postawił.
CZYTAJ DALEJ

Komunikat Archidiecezji Warszawskiej w związku ze zbrodnią dokonaną przez księdza

2025-07-26 19:01

[ TEMATY ]

komunikat

BP KEP

Abp Adrian Galbas

Abp Adrian Galbas

Abp Adrian Galbas zwrócił się do Stolicy Apostolskiej z wnioskiem o wymierzenie najwyższej kary przewidzianej w prawie kanonicznym dla duchownego - wydalenia ze stanu kapłańskiego, a we wszystkich kościołach archidiecezji zostanie odprawione nabożeństwo ekspiacyjne - czytamy w przesłanym KAI komunikacie Archidiecezji Warszawskiej.

Przeczytaj także: Abp Adrian Galbas: Jestem zdruzgotany wiadomością, że jeden z moich księży brutalnie zamordował człowieka
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję