KATARZYNA JASKÓLSKA: – Duchacze to prawdziwa nazwa?
KL. JAKUB ROBAZEL CSSp: – Tak (śmiech). Funkcjonuje na takiej samej zasadzie jak na przykład kapucyni. A pełna nazwa brzmi Zgromadzenie Ducha Świętego.
– Jak to się stało, że w ogóle do nich trafiłeś? Przecież w naszej diecezji nie ma tego zgromadzenia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– W 2008 r. pojechałem na Lednicę. Chodziłem tam sobie z kolegą i w pewnym momencie dostałem ulotkę o tym zgromadzeniu. Potem poszedłem na studia, na filologię angielską. Ale było mi jakoś tak ciężko i smutno, i właściwie sam nie wiedziałem, co robić ze sobą. Wtedy zaczepiłem się mocniej w Odnowie w Duchu Świętym, poszedłem na Kurs Filip – to był mój drugi raz, bo za pierwszym tego kursu nie skończyłem. I tak jakoś zostałem jeszcze na Seminariach Nowego Życia. Właśnie tam prowadzące panie zapytały mnie w pewnym momencie, czy nie chciałbym pójść do seminarium. Wcześniej zupełnie o tym nie myślałem. Na te rekolekcje poszedłem, żeby bardziej odbudować siebie, niekoniecznie szukać powołania. Ale wróciłem do domu i myśl o seminarium jakoś się mnie trzymała. Robiłem porządki i znalazłem tę starą ulotkę z Lednicy. Napisałem list do duchaczy, a oni zaprosili mnie do siebie. Pojechałem do Bydgoszczy pod koniec maja 2010 r., żeby się rozejrzeć. Wróciłem tam w lipcu, z papierami, a we wrześniu już zostałem.
Reklama
– Od kiedy istnieje wasze zgromadzenie?
– To zgromadzenie misyjne, założone w 1703 r. przez Klaudiusza Poullart des Places. Prawie 150 lat później Zgromadzenie Ducha Świętego połączyło się ze Stowarzyszeniem Niepokalanego Serca Maryi, które założył w 1841 r. ks. Franciszek Libermann.
– Tak się zastanawiam – jesteś jeszcze klerykiem. Co robisz w Meksyku? Nie powinieneś siedzieć w seminarium i się uczyć?
– W seminarium najpierw skończyłem dwa lata studiów filozoficznych. Później rozpoczął się nowicjat. W ramach nowicjatu należy odbyć staż misyjny. Nasz ojciec prowincjał powiedział wtedy, że ponieważ jest nas mało, dwóch z nas pojedzie teraz, a jeden pod koniec formacji. Mieliśmy się zastanowić nad krajem, do którego chcemy pojechać, i warunek był taki, żeby na miejscu opieką otoczył nas Polak. Chciałem do Meksyku, ale podałem też Kanadę. Ostatecznie ja poleciałem do Meksyku, a kolega na Madagaskar. Przed wylotem we wrześniu 2013 r. złożyłem pierwsze śluby.
– I jak się odnalazłeś w tak dalekim kraju?
Reklama
– Pierwszy miesiąc był trudny i burzliwy. Miałem problemy z dokumentami, bo tam przyjeżdża się na wizę turystyczną, a dopiero na miejscu załatwia się pobyt stały lub czasowy. Nie wiedziałem też, co będzie z kursem językowym, bo poleciałem, nie znając właściwie hiszpańskiego, miałem się uczyć już tam. W końcu z pewnym poślizgiem kurs się odbył, ale na początku musiałem uczyć się sam, codziennie od rana. Trzeba było i już. Na początku mój opiekun, o. Kazimierz, ze względu na tę naukę nie dawał mi zbyt wielu zadań, ale po skończonym kursie już miałem co robić. Początki były takie, że owszem jeździłem na Msze św. albo do chorych, ale niewiele się odzywałem. Później doszła praca ze scholą młodzieżową i jakoś zaczęło się rozkręcać. Musiałem też nauczyć się wielu praktycznych rzeczy, np. posługiwania się maczetą.
– A od takiej życiowej strony jak sobie radziłeś? Prawdziwe meksykańskie jedzenie nie należy do „najłatwiejszych w odbiorze” dla Europejczyka.
– Z początku rzeczywiście się go trochę bałem, zwłaszcza tych ostrych przypraw. Musiałem się stopniowo przyzwyczajać. I teraz mogę powiedzieć, że lubię meksykańską kuchnię. Jest bardzo różnorodna.
– Czy tam nie jest przypadkiem niebezpiecznie?
– W stolicy na pewno. Szczególnie biały człowiek jest narażony na atak, bo kojarzy się z dolarami. Ale u nas, w Pantepec, wszyscy się znają, więc nie czułem się zagrożony. Choć zdarzały się morderstwa w biały dzień, głównie z zemsty np. za zdradę małżeńską.
– Jak na to reagują księża? Mówią w kazaniach, że trzeba szukać innej drogi?
– Jeden ksiądz coś takiego powiedział i już nie żyje, więc takie wtrącanie się w lokalne kłótnie jest mocno ryzykowne. Trzeba być ostrożnym. Bo wyobraźmy sobie, że kapłan jest odważny i powie wprost, co o tym wszystkim myśli – jeśli straci życie, parafia straci księdza. I nie wiadomo, kiedy dostanie następnego. Oczywiście, mówi się o tych sprawach, ale bardzo delikatnie.
– Jaka jest rola misjonarzy w Meksyku? Czy tamtejszej ludności trzeba dopiero pokazywać Chrystusa, czy już coś o Nim słyszeli?
Reklama
– Słyszeli o Panu Jezusie, ale z bardzo różnych źródeł, często od sekt, których jest tam dużo. Zresztą teraz działalność wielu tamtejszych związków religijnych polega nie na mówieniu o Bogu, ale na opowiadaniu ludziom, jacy źli są katoliccy księża. Fundamenty wiary tamtejszej ludności są wciąż bardzo słabe. Dla nich na przykład najważniejszym świętem wcale nie jest Wielkanoc, tylko 12 grudnia, wspomnienie Matki Bożej z Guadalupe. I co ciekawe, tłumy idą wtedy do świątyni nawet nie po to, żeby modlić się o wstawiennictwo, ale dlatego, że tak trzeba, że taka jest tradycja. Staramy się to prostować, tłumaczyć, ukazywać istotę naszej wiary. Na siłę się tego nie robi, trzeba stopniowo. Nie wolno nam wyśmiewać ich zwyczajów czy sposobu myślenia. Staramy się żyć z tymi ludźmi, odwiedzamy ich, roznosimy po domach nasz biuletyn, chodzimy do chorych. Do osób niewierzących raczej się nie wpraszamy – tu pole do popisu mają świeccy.
– Jakie napotykacie trudności ewangelizacyjne?
– Na przykład trudno jest przekonać ludzi do ślubu kościelnego. Cywilne związki, owszem, zawierają, ale z kościelnymi jest gorzej. Wynika to z tego, że tam nie podpisano konkordatu, więc ślub trzeba brać dwa razy – w urzędzie i w kościele. A ich mentalność jest taka, że jak ślub, to i wesele. Dwa śluby to dla nich dwa wesela, a na to ich w większości nie stać. Tam generalnie dużo się świętuje i ciągle pojawia się jakaś okazja, więc ślub kościelny to dla nich po prostu dodatkowy wydatek, z którego dość łatwo rezygnują.
– Mówiłeś o pracy z młodzieżą. Różni się ona jakoś od młodych Polaków?
Reklama
– Tej chrześcijańskiej młodzieży w mojej parafii jest mało. Nie mogę też powiedzieć o jakimś szczególnym zaangażowaniu z ich strony. Oczywiście, przyjdą raz w miesiącu na spotkanie, coś przygotują, obejrzą film, posłuchają konferencji. Ale nie palą się jeszcze tak, żeby przyprowadzać swoich rówieśników i mówić im o Bogu. Z drugiej strony, przyglądając im się przez rok, zauważyłem rozwój. Trzeba też wiedzieć, że oni nie mają takich możliwości jak polska młodzież, która ma do wyboru oazę, KSM, Odnowę w Duchu Świętym, duszpasterstwa akademickie itd. W mojej misyjnej parafii działa tylko schola i to tam młodzież może się angażować.
Jeśli natomiast chodzi o jakieś nowinki techniczne, to i tam docierają. Dzieciaki normalnie korzystają np. ze smartfonów, mimo że w domu nie jest za bogato. Ze względu na bliskość Stanów Zjednoczonych pewne rzeczy są tańsze. Samochody też tam są bardzo porządne, chociaż z drugiej ręki.
– A duszpasterstwo dorosłych jak wygląda?
– Dorośli bardziej działają, niż się formują. Jest grupa socjalna, jest grupa liturgiczna. We wrześniu 2014 r. mieliśmy taki miesiąc z Biblią i wtedy dorośli spotykali się co tydzień i krok po kroku poznawali metodę „lectio divina”. I to był jedyny taki czas w ciągu całego roku. Najwięcej formacji, szczerze mówiąc, mają dzieci przygotowujące się do sakramentów. Dodam, że tam nie ma religii w szkole.
Raz na jakiś czas organizowane są spotkania diecezjalne dla nadzwyczajnych szafarzy Komunii św. albo jednodniowe dni skupienia dla scholek.
– Ministranci tam są?
– Głównie ministrantki. Tylko tu też trudno mówić o formacji. Po prostu zbiera się przed Mszą św. te dzieciaczki, które akurat przyszły. W mojej parafii akurat wszystko jest mocno sfeminizowane i również nadzwyczajnymi szafarzami są przede wszystkim kobiety i tylko jeden mężczyzna, 73-letni. Mężczyźni nie mają czasu, bo pracują w polu, a w niedzielę ponadto jest targ.
– Czy to nie jest trochę zniechęcające, że efekty waszej pracy nie są bardziej spektakularne?
– Nie chodzi o to, co my chcemy. Pan Bóg działa. Są ludzie, którzy przychodzą i wciąż wracają, chcą sakramentów, chcą słuchać o Bogu. Nie jest im tak łatwo jak nam. Tam kobieta praktycznie cały dzień gotuje, jeśli ma męża i kilkoro dzieci – a potem musi im to jedzenie zanosić do pracy czy do szkoły, i to niejeden raz dziennie. Taka jest tamtejsza kultura. Więc to naprawdę jest budujące, kiedy taka kobieta jeszcze znajdzie czas na kościół.
Zainteresowani Zgromadzeniem Ducha Świętego mogą poszukać go na Facebooku, wysłać e-maila na adres cssppow@wp.pl albo zadzwonić pod numer tel. 797-907-254.