Rachunki za prąd i wodę
Dobry Boże, modli się we mnie jakiś rodzaj niepokoju, że marnuję czas.
Ludzie w moim wieku pozakładali już rodziny, a niektórzy zdążyli je nawet stracić.
Mają pracę, którą kochają, której nie cierpią, w której się rozwijają albo próbują zmienić na lepszą.
Urodziły im się dzieci bardzo do nich podobne albo podobne do dziadków (chociaż rację mają ci, co mówią, że najbardziej są podobne do siebie).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Albo nawet nie mają dzieci, żon, nie wiadomo jakich osiągnięć, i nie latają latem na Malediwy.
Ale sami płacą rachunki za prąd i wodę, i co najważniejsze: popełniają własne błędy i budują własne szczęście.
A ja mieszkam z rodzicami.
I na samą myśl o tym boli mnie brzuch...
Tak samo jak przed klasówką w podstawówce.
Ostatnio ktoś przy mnie żartował, że dzisiejsi dorośli są jak Pan Jezus:
Do trzydziestki trzymają się matki, a jak się za coś wezmą, to już jest cud.
Nie rozbawił mnie ten żart. Ten kiepski żart o mnie, maminsynku i córeczce tatusia.
Z biblijnych postaci najbliższy mi jest ten rybak, który zaplątał się w sieci ojca...
I nie poszedł za braćmi, tylko skarżył się na swój los tak głośno i nieszczerze (bo ile wygody jest w takim zaplątaniu), że ewangelista postanowił nawet o nim nie wspominać.
Potrzebuję ryzyka
Reklama
Brakuje mi, Boże, odwagi, żeby wynająć własne mieszkanie,
Żeby zaryzykować miłość, rozczarowanie i kolejną próbę pokochania.
Tak bardzo uspokaja mnie to, co mam, że już od dawna nie walczę o nic więcej.
I nic więcej nie mam: prócz gorzkiego poczucia bezpieczeństwa.
Błagam Cię, Boże, nie daj mi stchórzyć do końca.
Bo ominie mnie życie, z jego ogniem i z cudownym zapachem przygody. Otwieraj mi Biblię na tych stronach, gdzie dorośli mężczyźni zostawiają sieci,
łodzie i dom ojca, i idą w stronę życia.
I potrafią uprasować koszulę, ugotować rosół i rozeznać swoje powołanie.
Czuję, że jest we mnie jakaś gotowość do zderzenia się z trudami i przeciwnościami, i wiem, że nie zaznam szczęścia, dopóki się z nimi nie zmierzę.
Potrzebuję zmarznąć w środku zimy w górach.
Potrzebuję poczuć ten gniew, kiedy na szóste CV odpisują mi „niestety, nie możemy Pani/Pana przyjąć, a mnie ręce nie opadają i piszę je po raz siódmy.
Tylko proszę Cię, daj mi tę drobinę koniecznej odwagi. Daj mi dorosnąć, w końcu mam już swoje lata.
I chroń mnie przed moimi kompleksami i przed zaściankowością. Nie chcę być jak ten zahukany dzieciak z prowincji, który wyjeżdża do dużego miasta na studia i żyje jakby się zerwał z łańcucha.
Dwie umiejętności
Przyznam Ci się, Boże, do dwóch pokus, kiedy myślę o swojej dorosłości (i nie wiem, jakim cudem uratujesz mnie od każdej z nich).
Reklama
Pierwsza: trzasnąć drzwiami i nigdy nie wracać. Rzucić ojcu: „Nigdy nie będę taki jak ty!”, a matce: „Ten dom jest nie do wytrzymania!”. Druga pokusa ma kształt zupełnie odwrotny: korzystać z ich kuchni, z ich pralki i z ich cierpliwości tak długo, jak to możliwe i dorosłość: odwlekać. Szczeniackie, co?
Ale kiedy trzeba będzie odciąć pępowinę i żyć samodzielnie, pomóż mi, Boże, zrobić ten krok jak należy. Widziałam kilka kobiet, spotkałem kilku mężczyzn, którzy, wychodząc z domu rodzinnego, nie odcinali pępowiny, ale wyrywali ją razem z sercem.
Naucz mnie zatem dwóch rzeczy, bez których nie zaznam spokoju:
Po pierwsze, naucz mnie odchodzić. To bardzo trudne. Pół biedy, kiedy zostawiam rodziców, którzy się kochają albo przynajmniej lubią. O wiele trudniej jest zostawić ojca, którego światem jest jego warsztat, jego praca i jego córka. Okropnie boli zostawić matkę, wiedząc, że nie jest szczęśliwa.
Ale, kiedy uda nam się na chwilę odejść od siebie, możliwe będzie coś na kształt cudu: będziemy mogli się spotkać. Tego też mnie naucz: jak wracać do domu. Trochę jak wtedy, gdy wziąłeś za rękę Piotra Rybaka i poszliście razem do jego teściowej. Aż ozdrowiała!