Około godz. 15 do przyparafialnego oratorium księży salezjanów przychodzą pierwsze dzieci i młodzież. Szybko zdejmują kurtki, witają się i zabierają się za... odrabianie lekcji. Skąd ten zapał? Czy chłopcy nie wolą kręcić się po okolicy? - pytam ks. Janusza Kuskowskiego SDB, dyrektora Oratorium św. Jana Bosko przy bazylice Najświętszego Serca Jezusowego na Kawęczyńskiej. - Pewnie wolą, ale wiedzą, że szukanie przygód na „szmulkach” dobrze się nie kończy.
Dlatego też młodzi wybierają przystań w parafialnym oratorium księży salezjanów, gdzie mogą zjeść ciepły posiłek oraz bezpiecznie i twórczo spędzić czas. - Ostatnio przyszedł do nas 12-letni chłopiec z kilkuletnim bratem. Przyprowadził go, bo bał się zostawić chłopczyka z pijanymi rodzicami w domu. Niestety, takich historii jest więcej - podkreśla dyrektor.
W sercu praskiej biedy
Reklama
Oratorium na Pradze jest najstarszą tego typu kościelną placówką w Warszawie. Swoimi korzeniami sięga 1931 r., kiedy to księżom salezjanom została przekazana bazylika Najświętszego Serca Jezusowego w Warszawie. Niestety, ich misja od prawie 80 lat nie straciła nic na aktualności. Świetlica nadal jest pełna dzieciaków, dla których przykościelne schronienie jest drugim domem. Tu znajdują nie tylko opiekę, ale mogą rozwijać zainteresowania m.in. w grupach muzycznych, teatralnych, klubie krótkofalarskim, na zajęciach plastycznych czy sportowych. Placówka opiekuńczo-wychowawcza posiada także siłownię, kawiarenkę z salami bilardową, teatralną, telewizyjną i stołówkę. Są też pracowania komputerowa i biblioteka oraz kaplica.
Do świetlicy uczęszczają zwykle dzieci z rodzin rozbitych, z problemem alkoholowym, w których występują takie zjawiska, jak: bezrobocie, niski status materialny, przemoc fizyczna i psychiczna. - Patologie z różnym natężeniem występują prawie we wszystkich warszawskich dzielnicach - uważa ks. Kuskowski. Dlatego też świetlice socjoterapeutyczne działają nie tylko na Pradze, ale także w innych rejonach Warszawy i okolic, m.in. na Woli, Mokotowie, Ochocie, Bemowie czy Ursynowie. - Jednak nasza placówka jest chyba najlepiej zlokalizowana. Znajdujemy się w samym sercu praskiej biedy i w morzu społecznych potrzeb - podkreśla dyrektor Oratorium św. Jana Bosko.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Siłownia, fitness, ściana wspinaczkowa
Podobnie jak na Pradze, szeroko zakrojoną działalnością wychowawczo-kulturalną zajmują się także księża michalici w parafii Matki Bożej Królowej Aniołów na Bemowie. W budynkach parafialnych oraz w podziemiach kościoła mieści się niemal wszystko, o czym mogą zamarzyć młodzi: od siłowni, sali fitness, ściany wspinaczkowej aż po studio nagrań oraz multimedialną salę koncertowo-widowiskową. Michalici prowadzą galerię, kawiarenkę, zajęcia plastyczne, studio fotograficzne oraz naukę tańca.
Choć skala problemów na Bemowie czy Ursynowie jest zupełnie inna niż na mającej nie najlepszą sławę Pradze-Północ, to jednak niezależnie od miejsca kościelne oratoria mają jeden wspólny cel: wspieranie rodziny w jej podstawowej wychowawczej funkcji. - Na Bemowie patologiczne rodziny nie są tak masowym problemem społecznym - podkreśla ks. Mieczysław Kucel CSMA, dyrektor bemowskiego Michaela. Jego zdaniem, problemy wychowawcze wynikają przede wszystkim z zaniku relacji w rodzinie. - W efekcie dzieci mają ogromny problem z nawiązywaniem kontaktów, pracą w zespole oraz w nauce. Nasi specjaliści starają się więc nadrobić to, co zostało zaniedbane w rodzinie - mówi ks. Kucel.
Metoda pracy na Bemowie różni się od tej na Kawęczyńskiej. O ile księża michalici starają się nie dopuścić, by ich podopieczni nie zeszli na złą drogę, to salezjanie z Pragi muszą ich z tej drogi zawracać. - Mamy świadomość, że pewne zachowania są tu dziedziczne. I tylko niektórych udaje się nam wyrwać z tego szmulkowskiego świata - tłumaczy ks. Kuskowski. Dlatego też księża z Kawęczyńskiej cieszą z każdej uratowanej osoby. - To wielkie szczęście, gdy dwudziestolatek przychodzi do nas i mówi „dziękuję”! - przyznaje ksiądz dyrektor.
Biurokratyczne bariery
Praca michalickiego ośrodka na Bemowie-Lotnisku ma nie tylko wymiar profilaktyczny, ale także kulturalny. W tej części dzielnicy jest bowiem zupełna pustka - nie ma domów kultury, świetlic oraz innych propozycji dla dzieci i młodzieży. Od kilkunastu lat lukę w działalności wychowawczo-kulturalnej, wypełnia właśnie parafia. Jednak zastępowanie lub uzupełnianie samorządu jest coraz trudniejszym zajęciem. - Co roku musimy startować do konkursu i zabiegać o pieniądze - tłumaczy ks. Kucel i dodaje: - Pracujemy w permanentnej niepewności. Nie wiemy, ile otrzymamy pieniędzy i czy w ogóle je dostaniemy. Urzędnicze bariery często wydają się nie do pokonania.
Na współpracę z miastem uskarża się także dyrektor Oratorium św. Jana Bosko. - W tym roku składamy broń i poddajemy się. Nie będziemy w ogóle starać się o publiczne dotacje - rozkłada ręce ks. Kuskowski. Salezjanie rokrocznie dostawali pieniądze za późno.- Przecież nie powiem dzieciom we wrześniu, że na obiad muszą poczekać do maja, bo dopiero wówczas będą pieniądze. Musimy więc radzić sobie sami - tłumaczy ks. Kuskowski.